Bardzo przewrotny tytuł dzisiejszego posta, a temat pewnie inny, niż się spodziewacie. Może czytaliście, że 95% osób, które chudną w wyniku diety po pięciu latach od jej zakończenia waży więcej niż przed odchudzaniem. Wielu w związku z tym wysnuwa wniosek: diety nie działają. I na dobrą sprawę mają rację, bo jedynym co działa, jest trwała zmiana stylu życia.
Jeśli ktoś odchudzał się, to znaczy, że miał nadwagę. A skąd ją miał? Prawdopodobieństwo, że w wyniku choroby jest nikłe (z tego co czytałam dotyczy ok. 4% ludzi z nadwagą). Skoro nie wskutek choroby, to winne są złe nawyki żywieniowe. Nie muszą być tragiczne. Ciągłe przekraczanie swojego zapotrzebowania, nawet niewielkie, skutkuje ciągłym, powolnym tyciem.
Po pierwszej ciąży schudłam kilkanaście kilogramów stosując dietę 1000 kcal. A potem przestałam być na diecie i rzuciłam się wygłodniała na wiele rzeczy, których sobie przez te kilka miesięcy odmawiałam. 4 kg przytyłam prawie natychmiast, a potem już znacznie wolniej, kilka kolejnych. Po odmawianiu sobie niemal wszystkiego chęć szaleńczego rzucenia się na jedzenie jest ogromna. Przy pełnowartościowej, smacznej diecie i rozsądnym deficycie ten efekt nie występuje.
Wspominałam w jednej z pierwszych notek, że za moją otyłością w pewnym stopniu stały problemy medyczne i tak było, ale złe nawyki napsuły wiele więcej. Gdyby nie one, to nie przytyłabym aż tak dużo i aż tak szybko. Dlatego ważną rzeczą dla mnie było te nawyki znaleźć, bym teraz, gdy już dotarłam do celu mojego odchudzania, ich unikała. Też już pisałam, że byłam chudą nastolatką. Co więc w moich nawykach się zmieniło między liceum a studiami?
Nigdy nie byłam typem sportowca, ale w liceum regularnie jeździłam na rolkach. Mniej więcej trzy-cztery godziny tygodniowo, prawie przez cały rok. Nawet w zimie, jeśli akurat nie leżał śnieg. Na studiach całkiem zrezygnowałam z tej aktywności. Na dobrą sprawę, w ogóle zrezygnowałam z aktywności.
Zaczęłam gotować razem z moim mężem i podobno bardzo częstym problemem w związkach jest to, że jedzenie rozdziela się na równe porcje. Mnie ten błąd też nie ominął. Mimo tego, że mój mąż jest drobny, to ma znacznie większe zapotrzebowanie kaloryczne niż ja. Jedliśmy tyle samo, on utrzymywał wagę, a ja tyłam.
W liceum jadłam dużo słodyczy, z które na studiach znacznie ograniczyłam, ale na studiach za to piłam sporo piwa, raz w tygodniu jadałam fast foody i w dodatku zaczęłam pić dużo napojów i soków z kartonu. I tu znów wpadłam w pułapkę myślenia: zrezygnowałam ze słodyczy, więc czemu tyję? Nie wzięłam pod uwagę ile złych nawyków mnie dopadło.
Tak więc teraz się pilnuję: kontroluję porcje, unikam podjadania, ograniczyłam mocno słodycze, prawie w ogóle nie pijam soków z kartonu i napoi. Nie jem tyle, co mój mąż, dość często jemy całkiem inne kolacje czy obiady. I ruszam się. Ostatnio, w te upały nie mam motywacji do pompek, przysiadów i desek, ale za to znów jeżdżę na rolkach.
Spotkałam się z opinią, że to, że nie wróciłam do moich starych nawyków żywieniowych świadczy o tym, że odchudzanie w pewien sposób nałożyło na mnie ograniczenia, że tracąc wagę straciłam coś jeszcze, że straciłam możliwość „normalnego” jedzenia, że wepchnęło mnie to w niekończący się krąg samokontroli. Nie czuję i nie uważam, że jestem w tej chwili pokrzywdzona. Jem mniej, ale dużo większą uwagę zwracam na jakość jedzenia. Nie jem z nudów, nie jem po to, żeby się napchać, nie jem byle czego. W sumie jem smaczniej niż kiedyś. A ćwiczenia? Ćwiczenia też nie są przykrym obowiązkiem, pomagają mi się zrelaksować i dają dużą frajdę. Nie jestem sportowcem, więc nie muszę się trzymać planu treningowego, jak mam ochotę, to mogę iść na rolki, mogę również poćwiczyć w każdy inny sposób. Na dobrą sprawę, mogę po prostu iść na długi spacer.
Moje życie się zmieniło i część tych zmian wymogła na mnie chęć utrzymania wagi, ale są to zmiany na lepsze. Poza tym wszystko, co ma jakąś wartość wymaga wysiłku. Na dobre rzeczy trzeba zapracować.
Zachęcam więc też Ciebie: nie idź na dietę, zmień swoje nawyki!