Do celu brakuje mi jeszcze jednego kilograma, ale żeby nie zarzucić bloga całkiem tematem diety i zmian jakie we mnie zaszły, gdy cel osiągnę, to już dziś podejdę do tego tematu. Myślę, że ten 1kg już tak bardzo dużo nie zmieni w moich wymiarach. Pod ścianą tekstu są zdjęcia, więc cierpliwości.
Długo unikałam mierzenia się, dlatego nie powiem dokładnie ile gdzie miałam na początku odchudzania. Z tego co pamiętam, to w talii było to około 90 cm, w biuście 115 cm (ale pamiętajcie, że karmiłam piersią). W moich chudych, licealno-gimnazjalnych czasach w biuście miałam 92 cm, w talii 67 cm – ze względu na budowę żeber nigdy nie będę mięć wąskiej talii, a w biodrach 88 cm. Ważyłam jakieś 57 kg i miałam ok. 173 cm wzrostu. Przynajmniej wzrost się nie zmienił. W tej chwili w biuście mam 95 cm, w talii 73 cm, w biodrach 88 i ważę 66 kg. Kilogramów 9 na plus, a centymetrów niedużo – magia mięśni.
Mamy już wymiary, teraz spróbujcie sobie wyobrazić jaką objętość daje 29 kg. Tkanka tłuszczowa ma gęstość…
I tu się muszę zatrzymać na chwilę, jak kogoś matematyka za bardzo męczy to może ten akapit pominąć. Weszłam na jakąś stronę sprawdzić dokładnie gęstość tkanki tłuszczowej. 0,94 kg/m3. Podstawiłam do wzoru, wyliczyłam, że 29 kg to 30,85 m3 i ucieszona miała to przepisać, a potem przyszło zastanowienie. Wydawało mi się to za dużo. Wyobraziłam sobie metr sześcienny. To jest naprawdę dużo. Próbowałam niepokojące przeczucie zbyć motywującym: widzisz, jeden to dużo, a ty schudłaś aż 30 takich. Przyszła niepokojąca myśl nr 2: jaka ja koszmarnie gruba byłam, skoro mogłam zmniejszyć o tyle swoją objętość i nie zniknąć. Policzyłam trochę i wychodzi mi, że 30 m3 to ma moja łazienka. Zdecydowanie przed odchudzaniem mogłam do niej wejść, więc coś jest nie tak. Oczywiście zła była jednostka. 30,85 dm3 nie m3.
Skoro mamy już ustalone, że straciłam 30,85 dm3, to teraz dla tych, co dalej nie wiedzą do czego to odnieść: to jest objętość sześciu baniaków, po 5l wody każdy. Na najbliższych zakupach przyjrzyjcie się ile to jest. Sama jestem pod wrażeniem.
Dochodzimy wreszcie do konkretów. Zdjęć całej sylwetki dzisiaj nie będzie, na początek klasyczne zdjęcie pokazujące ile mam miejsca w starych spodniach. Nie wyszło najlepiej, ale niech będzie.
Na początku odchudzania moim rozmiarem było 46, a płaszcz w ciąży miałam w ogóle w rozmiarze 52. Teraz zależnie od marki i rozmiarówki od 36 do 40, ale zazwyczaj 38. W rozmiarówce spodniowej na pewno pamiętam kupowanie rozmiaru 34, ale nie wiem czy był to pierwszy rozmiar czy najpierw było 36. W tej chwili idealne spodnie dla mnie to 27-28.
Na powyższym zdjęciu na dole moje pierwsze nie-ciążowe jeansy, w które zmieściłam się po urodzeniu Mikołaja. Rozmiar z metki: 46. Z biedą zapięły się po dwóch tygodniach diety. Na wierzchu moje aktualne spodnie. Zapinają się bez problemu, nie wżynają się itd. – słowem idealny rozmiar. Rozmiar z metki w:27.
Teraz dochodzimy do mniej oczywistych zmian. Rozmiar buta spadł mi o jakieś 0,5. Buty sprzed odchudzania przystosowane do mojej starej stopy po prostu mi spadają. Z nowymi butami w tym samym rozmiarze nie ma problemu, bo są nierozbite. Zegarek, który ledwo się zapinał, teraz ma bardzo dużo luzu. Podobnie z bransoletkami. Korale i łańcuszki sięgają niżej, bo moja szyja też się zmniejszyła. Kapelusze (uwielbiam kapelusze!), które były ciasnawe wchodzą bez problemu.
A na koniec zmiana, która najbardziej mnie zaskoczyła. Po lewej – srebrna obrączka ze ślubu cywilnego. Moja. Po prawej złota z kościelnego, którą noszę na co dzień i która przeszła już zwężanie. Zwężanie niemałe, bo o 5 rozmiarów! Z 17 na 12! Nie spodziewałam się, że moje palce mają tyle do zrzucenia, tym bardziej, że mam długie palce i mimo wszystko moje dłonie wyglądały dość proporcjonalnie.
3 thoughts on “29 kg – ile to rozmiarów”
ariadna
(4 grudnia 2016 - 20:17)Podziwiam! Zrobiłaś dla siebie naprawdę bardzo dużo! 🙂
żeby pisać
(10 grudnia 2016 - 12:24)Najbardziej mnie zaskoczyła zmiana rozmiaru obrączki! wow!
Rozwyrazowana
(10 grudnia 2016 - 13:36)Mnie najbardziej zdziwiła zmiana rozmiaru buta. Kilka par ładnych i wygodnych szpilek wygląda na mnie teraz tak, jakbym miała 5 lat i próbowała chodzić w butach mamy.
Ale nie narzekam – przynajmniej mam pretekst do zakupów :).