Sensem liczenia kalorii jest ograniczenie ilości jedzenia, a nie wykluczanie konkretnych produktów z diety. Spotkałam się wielokrotnie ze stwierdzeniem, że to nie działa tak prosto – dla mnie zadziałało i czytam mnóstwo historii ludzi, którym też to pomogło, czasem zrzucić znacznie więcej kilogramów niż to moje 30. Liczenie kalorii opiera się na prostych zasadach fizyki, jest proste, jasne i nie zawiera elementu magii, więc je lubię i nie będę się tu wdawać w głęboką analizę czy jest możliwość, żeby nie działało. Skrajni wyznawcy bilansu kalorycznego twierdzą, że można jeść same słodycze i chudnąć. Bywają tacy, którzy ryzykują zdrowiem i przechodzą na cukierkową dietę, żeby to udowodnić i twierdzą, że to działa. Ja na pewno takiego podejścia nie polecam.
Układając jadłospis, oprócz kalorii trzeba kierować się następującymi zasadami, które zacznie pomagają mieścić się w limicie kalorycznym i nie czuć się głodnym:
- Mądrze podzielić limit kaloryczny na posiłki. Co to znaczy mądrze? To znaczy w sposób przystający do naszego trybu życia i potrzeb. Siedząc w domu z dziećmi mogłam jeść pięć posiłków o regularnych porach, ale niedługo wrócę do pracy i mój cykl żywieniowy trochę się zmieni. I to wcale nie znaczy, że pracując się nie da, trzeba tylko dostosować ilość i wielkość posiłków do możliwości. Powiedzmy, że rano nie za bardzo masz apetyt i zjadasz tylko jogurt (ok. 120 kcal), potem w pracy zjadasz kanapkę i wypijasz słodzoną kawę na kwotę łączną około 200 kcal. Wracasz z pracy i zakładając, że jesteś na diecie 1500 kcal masz jeszcze 1280 kcal do wykorzystania. Możesz zjeść więc duży obiad – na przykład 8 sporych pierogów ruskich to ok. 700 kcal i zostaje Ci jeszcze prawie 600 kcal na podwieczorek i kolację. Często można wyczytać, by nie jeść kolacji zbyt późno, pewnie jest w tym sporo racji i pewnie tak by było idealnie. Życie jednak idealne nie jest i ja dość często jem ostatni posiłek koło 22. I tym, którzy zdążyli już zapomnieć od początku tej notki, przypominam, że mimo tego schudłam.
- Wyeliminować to, co wysoko kaloryczne, a bez czego możemy żyć. – Dla mnie były to słodycze, cukier w kawie i herbacie, fast foody, boczek, majonez. Przez dziewięć miesięcy diety zjadłam dwie tabliczki gorzkiej czekolady (nie więcej niż po jednej kostce na dzień) i dwa kawałki ciasta. Po prostu wysokokaloryczne jedzenie nie wypełnia tak żołądka jak to nisko kaloryczne. Duże porcje pomagają na początku zapanować nad poczuciem głodu więc im mniej kalorii na 100 g, tym lepiej.
- Mocno ograniczyć to, co wysoko kaloryczne, ale nie możemy tego całkiem uniknąć – dla mnie były to dania smażone. Jadłam je maksymalnie dwa razy razy w miesiącu.
- Nie pić kalorii! Soki i napoje to źródło ogromnej ilości kalorii pochodzących z cukru. Dodatkowo wypicie nawet litra soku rzadko daje poczucie sytości, a szklanka soku to aż 120 kcal. A alkohol to również mnóstwo pustych kalorii. 100 g czystego alkoholu to 700 kcal. Dla porównania oliwa z oliwek, prawie sam tłuszcz, to 820 kcal/100 g. Jedno piwo to około 200 kcal.
- Znaleźć smaczne, niskokaloryczne produkty do napychania się. Dieta i napychanie się są zazwyczaj uważane za pojęcia przeciwstawne, ale to nie do końca tak. Czasem człowiek jest głodny, tak głodny, że nie wie co ze sobą zrobić i jedyne co przychodzi do głowy to wypełnić czymś żołądek. Cały „trik” polega na tym, by najeść się, a nie przekroczyć limitu kalorycznego. Mnie często ratowały warzywa na patelnię. Opakowanie 750 g to trochę ponad 300 kcal, a więc coś, na co mogłam sobie pozwolić. Równocześnie 750 g warzyw to ilość, którą ciężko się nie napchać pod korek. Więc ja byłam syta, a limit kaloryczny utrzymany.
- Jeść produkty bogate w błonnik. Znów chodzi o panowanie nad głodem. Błonnik pęczniej w brzuchu wypełniając go na znacznie dłużej. Bogate w błonnik są produkty pełnoziarniste oraz wiele owoców i warzyw.
- Pić wodę. Nie wiem czemu i może to być tylko moje odczucie, ale na początku diety strasznie, strasznie chciało mi się pić. Czy chodziło o zapełnienie żołądka, czy o ten błonnik, ale bez butelki wody pod ręką czułam się nieszczęśliwa. Zresztą dalej piję duże ilości wody. Jeśli chce Ci się pić nie ma żadnego powodu, żeby się nie napić wody. Nawet jeśli wydaje Ci się, że pijesz dużo. Od wody nie utyjesz, a picie dużych ilości płynów nie wpływa też wprost na ilość wody zatrzymywanej w organizmie. Gdyby wpływało, to chodziłabym non-stop opuchnięta do monstrualnych rozmiarów. A jeśli nie lubisz samej wody, to można do niej wrzucić pokrojone cytrusy i na przykład liście mięty. Kalorie symboliczne, a smak zdecydowanie inny.
- Nie eliminować wszystkich kalorii. Mimo tego że jesteś na diecie musisz jeść i nie ma potrzeby, by schodzić bardzo nisko z kaloriami, wręcz może być to niebezpieczne. 1300 kcal jest zazwyczaj bezpiecznym minimum. Sama w pewnym momencie wpadłam w szał jedzenia tylko produktów niskokalorycznych (choć niekoniecznie light), ale szybko zauważyłam, że jedząc w ten sposób ciężko mi osiągnąć te 1500 kcal na dzień. Da się wyżyć na samych pomidorach, ale trzeba zjeść ich prawie 10 kg. Bez sensu. Za to pół kilo pomidorów i dwie łyżki tej strasznej, kalorycznej oliwy, to sensowne 240 kcal. I jakie smaczne. Jak pisałam wcześniej zrezygnowałam ze słodzenia kawy. Najpierw zrezygnowałam również z mleka do niej, ale kawa bez mleka jest dla mnie całkowicie niepijalna. Kupowałam więc mleko 0,5%, ale jednak to nie było to, w końcu więc wróciłam do mleka 3,2% i bez skrępowania wlewałam (i dalej wlewam) jakieś 250 ml do porannej kawy. To rzeczywiście jest dwa razy więcej kalorii niż przy zastosowaniu mleka 0,5%, ale równocześnie mieści mi się to w limicie. I mi smakuje. I nie widzę ani jednego powodu, by z tego zrezygnować. Jeśli dla Ciebie taka ważna jest szklanka soku to też nie musisz z niej rezygnować, po prostu uwzględnij ją w swoim limicie kalorycznym i pij bez wyrzutów sumienia.
Podsumowując: dieta nie powinna Cię unieszczęśliwiać. Dieta wymaga pewnych zmian i wyrzeczeń, ale jeśli czujesz się z nią źle, to coś jest nie tak. Jeśli cel, do którego dążysz jest naprawdę dla Ciebie ważny, to powstrzymanie się przed zjedzeniem czekoladki powinno być proste. A jeśli nie jest proste, to prawdopodobnie problem tkwi w Twojej motywacji, a nie w diecie. I wtedy powinnaś sama siebie zapytać: czemu i czy chcę schudnąć?