Jeśli ktoś nie spojrzał jeszcze dzisiaj w kalendarz, to informuję, że jest 30 lipca – Dzień Niepodległości Vanuatu, Międzynarodowy Dzień Przyjaźni oraz moje 25 urodziny. Planowałam nudną planowo-podsumowaniową notkę, bo jakoś tak wydawał mi się to odpowiedni temat na tę okazję, ale podsumowania robię co miesiąc, więc na urodziny niech będzie coś innego. Będzie więc o przyjaźni.
Przyjaźń to dla mnie naprawdę duże słowo i bardzo wyjątkowe. Mam niewielu przyjaciół, chociaż w moim życiu przewinęło się kilka osób, które określałam tym mianem. Moja mama jest moją przyjaciółką, mój mąż jest moim przyjacielem, jest kilka osób mi dość bliskich. No i jest Ona. Moja przyjaciółka, która mimo tego, że nie łączą jej ze mną żadne formalne więzy rodzinne dalej mnie znosi. I chyba nawet dalej mnie lubi, mimo że mnie dobrze zna.
Myślę, że nasza przyjaźń to naprawdę coś, co zdarza się rzadko, może nawet raz w życiu. I tak, ci, którzy nas znają mogą próbować nam wypomnieć te kilka lat, gdy się do siebie nie odzywałyśmy. Tak było, żadna z nas nie zaprzeczy, a wszyscy pamiętają. Przyjaźń nie zawsze jest prosta, a w ciszy między nami nigdy nie było złości, może trochę żalu, a z drugiej strony obie mimo wszystko byłyśmy dla siebie ważne i obie wiedziałyśmy o tym, że możemy na siebie liczyć.
Pewność, że można na kogoś liczyć, choćby nie wiem co, jest najważniejszą cechą przyjaźni dla mnie obok wzajemnego zrozumienia. Kaśce nie muszę się tłumaczyć. Kaśce w ogóle nie muszę tłumaczyć. Ona wie. Ona mnie też nie musi tłumaczyć. Ja też wiem. Pamiętam jak się poznałyśmy i nie mogłyśmy się nagadać, radość ze spotkania kogoś tak pasującego i potrzeba opowiedzenia sobie nawzajem absolutnie wszystkiego, na kilka dni zdominowały nasz świat. A potem dokładnie to samo czułam, gdy spotkałam mojego męża. Darka poznałam jak miałam dwadzieścia lat. Kaśka podrywała go w podstawówce. Już wiecie czemu nie musiałam jej tłumaczyć, dlaczego on.
Z jednej strony jesteśmy do siebie bardzo podobne, z drugiej w pewnych kwestiach dokonujemy zupełnie innych wyborów. Ja mam męża i dzieci, a ona wspaniałego Bolka (ulubiony wujek mojego Tomcia) i trzeci kierunek studiów w trakcie.
Dobrze mieć przyjaciół, ale takich prawdziwych. Czasem wokół mnie był tłum ludzi, a tak naprawdę nie miałam nikogo. Dzisiaj z niewieloma osobami utrzymuję regularny kontakt, ale wiem, że są to ludzie wyjątkowi. I choć Kaśka jest tylko jedna (no dobra, licząc mnie to jest nas dwie Kaśki), to jest kilka osób, które zawsze mogą na mnie liczyć. W nocy o północy. Do Chin pojadę tylko za nią, ale reszta może liczyć na pocztówkę do chińskiego więzienia, albo chociaż na nocleg jeśli przed chińską policją będą uciekać przez Stalową Wolę.