Znowu mam czwartą rocznicę ślubu. Znowu, bo w roku mam dwie rocznice ślubu, a oprócz tego męczę mojego biednego męża rocznicą pierwszej randki. Biedny ze mną jest, co do tego chyba nie ma wątpliwości. A dzisiaj będzie o tym, co moim zdaniem decyduje o szczęściu w małżeństwie.
Tak dużo się dzisiaj mówi o niezależności, o tym, że związek nie powinien ograniczać. Dobry, zdrowy związek pomaga i pozwala rozwinąć skrzydła, z drugiej strony każda relacja z drugim człowiekiem wymaga pewnych ustępstw. Gdy się chce być blisko drugiego człowieka, to trzeba respektować jego potrzeby. Taki truizm, ale czasem warto o tym przypomnieć. Kochać, to również służyć, choć czasem wydaje mi się, że wielu dzisiaj chciałoby o tym zapomnieć. Służyć przynosząc szklankę wody w upalny dzień. Czasem dobrze jest po prostu coś zrobić bez licytowania się czyj to obowiązek czy kto jest bardziej zmęczony.
W małżeństwie jest miejsce na plany, marzenia, samorealizację, ale mało miejsca na egoizm. Nigdy człowiek nie egzystuje w próżni, zawsze ma wokół innych ludzi, na których wpływają jego decyzję, a gdy z kimś dzielimy prawie wszystko: dzieci, mieszkanie, budżet, to prawie każda decyzja dotyczy nie mnie czy jego, tylko nas. Warto mieć tego świadomość i warto decyzje podejmować wspólnie. Poza tym warto poślubić mądrego człowieka, którego zdanie najzwyczajniej na świecie się ceni. Ja nie pytam mojego męża o radę z poczucia obowiązku. Pytam go, bo chcę poznać jego punkt widzenia, bo wiem, że zazwyczaj umie mi pomóc. Mojego męża nie tylko kocham, ale cenię i szanuję.
Po sieci krąży mem z podpisem „Jeśli nie potrafisz znieść mnie gdy jestem najgorsza, to pewne, że nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepsza.”. Zazwyczaj używają go dziewczyny, by usprawiedliwić fochy, awantury i inne zachowania. Z tym się nie zgadzam. Prawdą jednak jest, że ukochaną osobę trzeba umieć znieść w różnych sytuacjach, ale nie można dawać sobie przyzwolenia na wyładowywanie stresów czy frustracji na niej. Mimo tego, że jest pod ręką i warknąć zawsze łatwo. Wydrzeć się o jakąś głupotę, tak naprawdę tylko dlatego, że dzień w pracy był ciężki. Łatwiej nad takim odruchem zapanować, gdy wiemy czemu jesteśmy nabuzowani. A wtedy podejść do ukochanego, przytulić, powiedzieć: „Przepraszam, że tak dzisiaj warczę, ale bardzo źle spałam.”. I od razu łatwiej Wam obojgu.
Chyba ta notka powinna nosić tytuł „wielki zbiór truizmów”, bo dodam jeszcze, że warto rozmawiać. O wszystkim. O marzeniach, o tym co nas złości, o tym co nas boli, czego się boimy. Rozmowa jest takim prostym sposobem rozwiązywania tak wielu problemów. Naprawdę łatwiej się żyje, gdy się po prostu rozmawia.
I ostatnia rzecz. Kiedy brać ślub, to kwestia indywidualna, nie mam zamiaru głosić to jakiejś „jedynej słusznej teorii”, ale napisać o swoim doświadczeniu. My ślub wzięliśmy nie tylko po krótkim związku (po roku), ale również bardzo młodo. Ja miałam 21 lat, Darek 22. Czasem czytam, że takie małżeństwa nie mają przyszłość, bo w tym wieku człowiek jest jeszcze bardzo młody i jeszcze wiele przed nim dorastania, zmian i dojrzewania. Ze zmianami i dojrzewaniem zgadzam się jak najbardziej, uważam jednak, że nie wspólne ich przeżywanie zbliża. Wspólne doświadczenia pomagają budować wzajemne zrozumienie i silną relację. Przez te cztery lata oboje bardzo się zmieniliśmy, ale jesteśmy sobie tylko bliżsi.
I już naprawdę ostatnia rzecz. Czasem mój mąż potwornie mnie denerwuje, ale wtedy przypominam sobie, że wszyscy pozostali ludzie irytują mnie jeszcze bardziej. Trafiłam najlepiej jak mogłam.