Od małego uczę się angielskiego, ale wszystko co umiem nauczam mojemu nauczycielowi z liceum. Dzięki niemu mam solidnie poukładane podstawy gramatyki, czyli tak naprawdę fundament znajomości języka. Od dawna czytam książki po angielsku, oglądam filmy, słucham audiobooków, ale zawsze miałam ogromne kompleksy na punkcie tego, jak mówię. Mówiłam tylko, gdy musiałam i wiązało się to zawsze z ogromnym stresem dla mnie.
Postanowiłam to zmienić, na początku niezbyt miałam pomysł jak. A potem wymyśliłam rozmowy przez Skypea, pytanie było z kim. Na szczęście okazało się, że moja ciocia ma narzeczonego anglika, który chętny jest mi pomóc. Na razie rozmawialiśmy tylko kilka razy, ale czuję się o wiele, wiele pewniej. Nie mogę nawet powiedzieć, że czegoś mnie to rozmowy nauczyły, ale zmieniło się wszystko. Niedawno musiałam porozmawiać przez telefon z klientem z Łotwy. Wcześniej był to dla mnie ogromny problem i byłam gotowa pisać 20 maili, żeby tylko nie zadzwonić. Dzisiaj biorę telefon i dzwonię. Bez trzęsących się rąk, bez ściśniętego gardła. Znów okazało się, że hamowały mnie tylko moje kompleksy, a nie brak umiejętności.
Dobra, ale języków miało być dwa. Tu się pojawia ten nieszczęsny francuski. Francuski jest piękny. Francuskiego uczyłam się w sumie pięć lat (trzy lata w liceum, dwa na studiach). Po francusku umiem się przedstawić. Nie umiem nawet odmienić przez osoby „być” ani „mieć”. Umiem liczyć, ale nie umiem zapisać liczb. Niezbyt imponujący efekt pięcioletniej nauki. Plan jest prosty. Na razie tłukę słówka na Memrise oraz kurs na Duolingo. Coś świta, jest to bardziej porządkowanie i przypominanie sobie niż nauka od zera. Jeszcze ze dwa tygodnie spędzę robiąc tylko to, a potem wezmę się za słuchanie audiobooków i czytanie książek. Ciekawe co z tego zrozumiem. Mam nadzieję, że z czasem będę rozumieć coraz więcej. A jak już będę rozumieć to sobie znajdę gdzieś Francuza chętnego do rozmowy. A jak Francuz stwierdzi, że mnie rozumie, to może przyjdzie czas na kolejny język? Może na Rosyjski?