Na pewno znacie takie osoby, o które zawsze chodzi. To znaczy, nawet jak nie chodzi o nie, to one wszystko biorą bardzo osobiście i czują się urażone. Ciężko powiedzieć coś, w czym nie będą mogły dopatrzeć się ataku na siebie. Nawet rozmowa o pogodzie bywa niebezpieczna, bo jak możesz mówić, że jest ładna pogoda, skoro wiesz, że słońce mi szkodzi? Na szczęście takich ludzi jest niezbyt wielu.
Pisząc na tym blogu bardzo uważam, by nie nadepnąć nikomu na odcisk, by nie napisać czegoś, co ktoś weźmie zbyt osobiście. Gdy opisuje rzeczy niezbyt dobre, a oparte na moim doświadczeniu z kimś, to staram się całość tak przedstawić, by sens pozostał, ale okoliczności były na tyle zmienione, by zainteresowani nie poznali sami siebie. Czasem kasuję całe notki, gdy dojdę do wniosku, że ten czy tamten może pomyśleć, że to o nim. Czasem z tego powodu przesuwam daty publikacji, by bezpośrednio po dyskusji z kimś nie publikować notki na podobny temat.
Muszę przyznać, że często tam, gdzie pojawiają się emocje, pojawia się również u mnie pomysł na notkę. I to naprawdę zazwyczaj nie chodzi już o mojego dyskutanta/oponenta, tylko o temat, który jest ciekawy. Powstrzymuję się jednak przed pisaniem o tym przez kilka tygodni, by ktoś nie pomyślał, że dalej ciągnę konflikt.
Naprawdę jestem największym swoim własnym cenzorem. I dobrze, bo gdybym pisała co mi serce dyktuje, to już chyba nikt by się do mnie nie odzywał. No, może rodzice z obowiązku, mąż, bo mnie kocha i jest jeszcze bardziej złośliwy niż ja i moja przyjaciółka, bo ona i tak te moje przemyślenia zna, bo jak nie publikuję, to się jej żalę.
Nie chcę robić sobie wrogów, bo nie o to w życiu chodzi, ale czasem zastanawiam się czy nie powinnam jednak odważniej mówić, co myślę nie zważając na uczucia ludzi, na których mi tak naprawdę nie zależy.
Szanowanie uczuć wszystkich dookoła jest powszechnie uważane, za dobre, właściwe i społecznie pożądane. A może właśnie bycie takim ciut-socjopatą i mówienie co się myśli, a nie to, co ludzie chcą usłyszeć byłoby lepsze? Może byłoby to zdrowsze popatrzeć komuś w oczy i powiedzieć: nie zgadzam się z tobą, a nie potem zastanawiać się co mogłam powiedzieć, co powinnam powiedzieć. I żałować, że znów się nie odezwałam. Czy niezważanie na uczucia przypadkowych ludzi to już ciut-socjopatyzm, czy jeszcze asertywność? Nie jestem pewna, ale chyba również nie do końca mnie to obchodzi. Szczególnie, że najłatwiej obrazić osoby, które swoje poglądy najchętniej wcisnęły by nam siłą do gardeł.
Ostatnio trafiłam w Internecie na rozmowę z pracownicą windykacji. Babka darła się na gościa, próbowała go zastraszyć, była agresywna i stosowała ciosy poniżej pasa, a gdy gość podniósł głos, to się obraziła „Czemu pan na mnie krzyczy, to nieładnie!”. Właśnie o takie osoby mi chodzi, co obrażają, a gdy człowiek zaczyna się bronić, to płaczą, że są biedne i atakowane. Niedrogie takie osoby, wiedzcie, że na tym blogu będziecie obrażane. I wszystko co tu się znajdzie, każde słowo, każdy wpis, choćby nie wiem jak bardzo nie o Was, będzie o Was. Każda notka, każde słowo, ma na celu obrażenie Was. Dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy. Jak podam kiedyś jakiś przepis na ciasto, to też będzie atak na Was. Bo raz, podam go tak, by osobom niesympatycznym wyszedł zakalec, dwa na pewno od niego utyjecie.
Wracając do sedna: postanawiam i obiecuję jeszcze odważniej mówić o tym, co myślę. Pisać, o czym mam ochotę i mieć w głębokim poważaniu potencjalnych urażonych, jeśli tekst nie jest o nich. Tekstów bezpośrednio o kimś, dalej nie mam zamiaru publikować. W związku z tym następna notka będzie pewnie o feministkach. Chyba, że zmienię zdanie. Wtedy będzie o czymś innym.
A może o kimś?
Może o Tobie?
Tak, na pewno o Tobie.