Pisałam już na Facebooku, napiszę i tutaj: dostałam odmowną wiadomość od agencji literackiej. Cóż, na szczęście nie jest to jedyna agencja literacka w kraju. Będę próbować dalej.
W związku z tym, nasunął mi się pewny temat o tym, jak łatwo i przyjemnie umniejszać swojej porażce. Ciężko wziąć na siebie świadomość, że się nie udało, że może jest w tym nasza wina, więc uciekamy w usprawiedliwienia. Przynajmniej ja się na tym łapię. Według tych usprawiedliwień, to nic, że odpowiedzieli, że nie są zainteresowani „Chichotem”, przecież mi na tym nie zależało, bo teksty na ich stronie firmowej są strasznie sztywne i formalne. A ja bym wolała, żeby mój agent był osobą ciepłą. Tak więc dobrze, bo gdyby się zgodzili, to bym utknęła z tymi sztywniakami.
Czy takie myślenie jest złe? Na pewno niesprawiedliwe wobec tej agencji, bo jestem przekonana, że pracują tam ludzie profesjonalni i mili. Łatwiej znieść niepowodzenie, gdy sami uwierzymy w to, że niepowodzenia nie było. Łatwiej, ale czy lepiej? Uważam, że nie.
Porażka jest dobrym początkiem drogi do sukcesu, jeśli właściwie podejdziemy do tematu. Właściwie, czyli bez roztrząsania i bez rozczulania się nad sobą, a poszukamy tego, co można poprawić, jakich błędów możemy następnym razem uniknąć. Możliwie chłodna analiza jest tutaj najlepszym rozwiązaniem.
Tak wiem, łatwo mówić, a zazwyczaj z porażką wiążą się ogromne emocje. Ja zawsze w pierwszej chwili strasznie przeżywam i daję sobie chwilę na to, by odreagować, ale użalanie się nad sobą to nie jest dobre rozwiązanie długofalowe. Dlatego też nie ma co rozdzierać szat i pławić się w poczuciu winy, że w podstawówce na dyktandzie napisaliśmy żółw przez „rz”. Stało się, czasu nie cofniemy, ba, dla takiej głupoty nie warto.
Dobrze, a co z tym zaprzeczaniem porażce, bo odbiegłam od tematu. Ono też jest moim zdaniem złe, bo na dłuższą metę zaciera nam cele i ocenę otoczenia. Pamiętam znajomą, która z własnej winy dostała jedynkę ze sprawdzianu. Tłumaczyła to potem tym, że nauczycielka jest brzydka, więc ta jedynka nie ma znaczenia. Kompletne odwrócenie kota ogonem i nakręcanie siebie i otoczenia przeciwko ładnej i sympatycznej nauczycielce. Zupełnie niepotrzebne. A ta dziewczyna mogła powiedzieć: nie nauczyłam się, więc dostałam jedynkę, następnym razem się nauczę i jedynki nie będzie. Skoro jednak założyła, że dostała jedynkę, bo nauczycielka jest brzydka i głupia, a jej i tak nie zależy na byciu kujonką, to cóż, z tym nie da się nic zrobić. Nie wyciągnęła żadnych wniosków z tej porażki.
Historia z nauczycielką jest prosta i ładnie obrazuje to, o czym próbuję tu pisać, w życiu nie zawsze jest tak łatwo, wnioski nie są tak klarowne. Ja, z odrzuconej książki niewiele się mogę nauczyć, bo jestem świadoma wad mojego tekstu, ale równocześnie nie jest w stanie ich na tym etapie poprawić. Sympatyczna pani, która odrzuciła mój tekst nie napisała mi nic nowego, wszystko co wiem i co wzięłam pod uwagę planując drugą książkę. Jedyna moja korzyść z tej porażki to to, że stawiłam temu czoło, nie dałam się zbytnio ponieść emocjom, nie stwierdziłam, że to do niczego, nie skasowałam wszystkich kopii, nie postanowiłam rzucić pisania. Poradziłam sobie z tym. Mam zamiar spróbować w innych agencjach, wyjdzie, to wyjdzie. Jak nie, to może uda się z kolejną książką. Zobaczymy.