Jakby ktoś miał wątpliwości: fatalizm to wiara w przeznaczenie. Czasem zastanawiam się czy moje wysiłki mają sens, czy naprawdę mam realny wpływ na bieg zdarzeń, czy mogę kierować własnym życiem, czy może ten współczynnik losu i chaosu ma decydujące znaczenie. A może, skoro pewna losowość jest nieunikniona, to w ogóle nie warto się starać?
W końcowym rozrachunku myślę, że należę do ludzi, którzy wierzą, że każdy jest kowalem swojego losu. Nie w stu procentach, ale w znacznym stopniu. W życiu bywa różnie, wiadomo. Doznajemy niezasłużonych krzywd, a czasem los się do nas uśmiecha i zdarza się coś dobrego, na co nie zapracowaliśmy. Mimo tego w znakomitej większości przypadków to, co nas spotyka jest wynikiem podejmowanych przez nas decyzji.
Czasem staram się, daję z siebie wszystko, a efektów nie widać, wtedy mam ochotę się poddać i czekać na cud. Aż coś dobrego samo się stanie, przełom pojawi się nagle i znikąd. Na szczęście dość szybko się otrząsam z tego marazmu, bo matematyka pokazuje, że większe szanse na sukces ma ten, kto próbuje.
Zgodnie z jakąś poradą, na którą wpadłam spisałam sobie cele, które chciałabym osiągnąć w najbliższych 10 lat. Ambitne cele, z dzisiejszej perspektywy praktycznie nierealne. Dziesięć lat to strasznie dużo czasu i mam nadzieję, że jak zacznę już dzisiaj pracować, to wierzę, że mam szansę je spełnić. A jak nie zacznę na to dzisiaj pracować? Wtedy ratuje mnie już tylko wygrana w totolotka.
Może bez tych celów, czekając w bezruchu na to, co się stanie wiodłabym dzisiaj spokojniejsze życie. Bez poczucia presji, bez poczucia obowiązku, ciągłego biegu i permanentnego braku czasu, Ale za dziesięć, ba za dwadzieścia lat wciąż byłabym w tym samym miejscu, a chcę być gdzieś indziej. Nie zrozumcie mnie źle: wciąż chcę być za 10 lat z moim mężem, wciąż w Polsce, ale w innej sytuacji i z poczuciem, że coś w życiu osiągnęłam.
Kiedy skończy się moje wyznaczanie celów, kiedy uznam, że wszystko, co chciałam zrobić, to zrobiłam? Chyba nigdy. Chyba zawsze będzie coś, co będzie warte poznania lub zdobycia.
A wracając do losu i jego kolei. Może się stać coś złego, co mnie spowolni. Może się stać coś dobrego, co przyspieszy proces i moje cele osiągnę za 5, a nie za 10 lat. Może się stać coś innego, kompletnie nieprzewidzianego co zmusi mnie do zmiany planów. Jasne, że może. Ale na to nie mam wpływu, po co więc sobie tym głowę zawracać? Nie warto.