Ostatnio mojej dobie brakuje przynajmniej sześciu godzin, bo jeśli komuś umknęło, od 1 września znów pracuję. Z jednej strony tragedia, z drugiej mobilizacja do większego zorganizowania i samodyscypliny. To dobrze. Samodyscyplina jest dobra. Doskonalenie się jest dobre. Jaki jest sens życia, jeśli nie ciągłe wyznaczanie sobie celów i dążenie do nich?
Zadziwia mnie, że niektórzy widzą powód do dumy w lenistwie i w byciu poniżej przeciętnej. Czy naprawdę zaniedbanie jest czymś, czym należy się chwalić? A ludzie chwalą się: słabą kondycją fizyczną (ostatnio znajomy z dumą mówił, że nie jest w stanie zrobić 10 pompek), tym, że nie czytają książek, tym, że nie znają języków (a jeśli mieszkają za granicą to chwalą się kilka razy mocniej) czy fatalnym stanem swoich mieszkań (pod tagiem #chujowapanidomu). Nie mówię, że w każdej dziedzinie trzeba być wspaniałym, bo się nie da. Nie można też wymagać od siebie zbyt wiele, ale czerpanie dumy z niepowodzenia wydaje mi się złe.
Pamiętam, jak mój nauczyciel w klasie maturalnej powiedział nam, że to jest ten moment w życiu, w którym posiadamy najszerszą wiedzę ogólną, a potem czeka nas już tylko wąska specjalizacja i zapominanie podstawowych informacji z innych dziedzin. Na szczęście mam poczucie, że to nie mój przypadek, owszem, są rzeczy z zakresu liceum, których już nie pamiętam, ale przeglądam od czasu do czasu matury i jakby trzeba było, to mogłabym zdawać dzisiaj. Może nawet mogłabym się porwać na więcej przedmiotów niż te 6 lat temu? Cieszę się, że mogę to napisać, bo wtedy, perspektywa zawężania horyzontów mocno mnie zaniepokoiła. Nie chciałam zamykać się na świat.
Wracając do powszechnych powodów dziwnej dumy, to nie twierdzę, że mnie grzech zaniedbania nie dotyczy, ale ja na tych polach widzę po prostu możliwość poprawy, cel, kierunek działań, a nie miejsce, by chwalić się zaniedbaniem, jak osiągnięciem. Powtórzę jeszcze raz: nie uważam też, że należy się we wszystkich dziedzinach doskonalić równocześnie, ale nie wyobrażam sobie pewnego dnia osiąść na laurach i powiedzieć: ja już w życiu wszystko osiągnęłam, nic już więcej nie mogę zrobić. No dobrze, jest taka sytuacja, gdzie chciałabym tak powiedzieć: na łożu śmierci, ale nie wcześniej! Póki mogę chcę się doskonalić, zdobywać kolejne szczyty i po prostu być najlepszą wersją samej siebie.
Szczególnie irytuje mnie tag #chujawapanidomu, chyba dlatego, że widuję go dość regularnie i sama mam problem z ogarnięciem domu. Nie wiem czemu ta głupia moda na chwalenie się zaniedbanym mieszkaniem tak mocno się przyjęła. Czy to kwestia „wyzwolenia” dzisiejszych młodych kobiet, które w tym widzą wyrwanie się ze szpon patriarchatu? Jeśli tak, to smutne, że w tę stronę idzie ich feminizm, bo brak pleśni w kuchni to nie ucisk – to troska o zdrowie. Mnie samej brakuje dużo, by mój dom był posprzątany i piękny, ale bałagan, to nie forma wyzwolenia. Bałagan, to ograniczenie. Ciężko coś znaleźć, brudne ubrania mieszają się z czystymi – to naprawdę nie jest nic fajnego. A mój domowy feminizm objawia się tym, że wierzę, że mężczyźni nie są istotami z alergią na miotłę i detergenty. Ale o feminizmie, będzie kiedy indziej.