Dzisiaj wszyscy chcą być piękni i chyba zawsze tak było. No dobrze, nie wszystkim na tym zależy, zdecydowanej większości ludzi, szczególnie kobiet. Stąd te wszystkie ruchy typ #effyourbeautystandards, który ma promować pogląd, że każda kobieta bez względu na rozmiar jest piękna pod warunkiem, że użyje wystarczająco dużo Photoshopa, nie ma cellulitu, i wytapetuje się tak, że jej spod tej tapety nie widać. No i pod warunkiem, że nie jest szczupła, bo kobiety we wszystkich rozmiarach są piękne, ale oprócz tych szczupłych. Te szczupłe koniecznie i natychmiast powinny coś zjeść, bo facet nie pies, na kości nie poleci. Troszkę się wyzłośliwiam, ale niestety pod tym tagiem takie podejście jest częste.
Mamy więc ruch kobiet plus size, które chcą być uważane za piękne. Mamy też (na pewno za oceanem, w Polsce się nie orientuję) ruch matek dumnych ze swoich rozstępów – mniej widoczny niż panie plus size, ale takie zjawisko też istnieje. Widziałam sesje zdjęciowe ludzi pokazujących swoje zniszczone chorobą ciała. Ruchów i akcji mających przedefiniować pojęcie piękna jest na pęczki. Tylko czemu i po co?
Mówi się, że piękno jest w oczach patrzącego i jest w tym dużo racji. Każde dziecko jest piękne dla swoich rodziców. Pamiętam jak jako nastolatka byłam w szpitalu i widziałam niemowlaki z wenflonami w główce – przerażało mnie to, a kilka lat później, mój malutki, kochany Tomcio dostawał antybiotyki w ten sposób. I tak był piękny. Ukochana osoba też zazwyczaj zyskuje kilka punktów do oceny urody za to, kim jest. Wydaje mi się, że ludzie na ogół mają tendencję do wyższej oceny urody ludzi sympatycznych. W tej notce jednak chciałabym odrzucić sentymenty na bok i popatrzeć na piękno trochę bardziej obiektywnie.
Ponownie więc: co jest piękne? Biologia podpowiada nam, że piękne jest zdrowie i płodność. Zdrowie czyli regularne rysy twarzy, zdrowe zęby, ładne włosy, umiarkowana waga, młodość. Choroby nie są piękne, nie są piękne też rozstępy, cellulit, zmarszczki, cienie pod oczami. I zdecydowana większość ludzi nie jest piękna. Zdecydowana większość jest przeciętna. Co wynika z samej definicji przeciętności Równocześnie zdecydowana większość ludzi ma cechy, które wychodzą ponad tą przeciętną oraz cechy, które wypadają poniżej.
Słyszeliście o Madeline Stuart? To dziewczyna z zespołem Downa, która została modelką. Czy uważam, że jest piękna? Nie, ona nie jest piękna. Za to jest niesamowicie inspirująca. Jej historia o pogoni za marzeniami niejednemu marudzie powinna dać kopa do działania. Madeline schudła 16 kg by móc spełnić swoje marzenia o modelingu. Wierzyła w siebie i dokonała czegoś, co wydawało się niemożliwe. Uważam, że zasłużyła na to, by być modelką, bo jej obecność na okładkach i wybiegach niesie za sobą ważne przesłanie o samoakceptacji i dążeniu do celu.
A Viktoria Modesta coś wam mówi? Pewnie nie, chociaż możliwe, że widzieliście jej zdjęcia w Internecie. Spieszę znów z wytłumaczeniem: Viktoria Modesta to ta modelka bez nogi, ale za to z fikuśnymi protezami. Z Viktorią i jej pięknem sprawa jest trochę inna, ponieważ ona ma „standardowo” ładną twarz i ciało. Tylko nie ma nogi, ale za to ma ozdobne, naprawdę ładne protezy. Sam jej kikut, który można zobaczyć na przykład w teledysku „Prototype” nie jest piękny. Ciekawe i inspirujące jest to, jak Viktoria potrafiła swoją słabość przekuć w atut.
Uważam, że bycie pięknym nie jest najważniejsze. Ważniejsze jest zaakceptowanie siebie, szczególnie tych niepięknych cech. Ja, po dwóch ciążach i wielu zrzuconych kilogramach mam brzuch pomarszczony i cały w rozstępach. Obiektywnie nie jest i nigdy nie będzie piękny, ale to nie jest powód do zmartwień. Nie potrzebuję wmawiać społeczeństwu, że od dziś rozstępy są sexy. Równocześnie rozstępy nie są czymś złym, nie są powodem do wstydu i chociaż wiem, że lepiej wyglądam ubrana, to bez kompleksów noszę bikini.
Blizny, rozstępy i wszelkie niedoskonałości są częścią człowieka, częścią jego historii i tożsamości. Dobrze jest umieć z samym sobą żyć w szczerości i akceptować to, czego nie da się zmienić. Każdy chce wyglądać jak najlepiej, każdy chce pokazać się od jak najlepszej strony i to nie jest grzech. Makijaż, photoshop, fryzura i odpowiedni kąt robienia zdjęcia dają dobre efekty. Myślę jednak, że kluczem do szczęścia jest samoakceptacja bez tych wszystkich dodatków.
A tu obok macie moje zdjęcie. Bez makijażu, bez Photoshopa, a nawet bez grzebienia, zrobione podczas pisania tej notki. Eh, idę się chociaż uczeszę.