Jest niedzielne przedpołudnie, a ja siedzę i patrzę tępo w statystyki bloga. Dzisiaj zero wejść. Przeczytałam kilka newsów, odświeżam stronę ze statystykami. Dalej zero. A teraz? O, a teraz już pięć wejść.
Nikogo chyba nie zaskoczę, jak napiszę, że lubię jak mój blog jest czytany. Kto nie lubi? Za dawnych czasów wiele nastolatek kończyło swoje wpisy wdzięcznym „Komciujcie!” albo wręcz groźbą, że nowej notki nie będzie jeśli komentarzy będzie mniej niż (tu należy wstawić liczbę, zazwyczaj wyższą niż ilość komentarzy pod notką poprzednią). Może na blogach nastolatek tak dalej jest, nie wiem, nie czytuję. W każdym razie czasem sama chciałabym napisać „komciujcie”, bo miło jest wiedzieć, że po drugiej stronie ekranu jest ktoś. Ktoś żywy i prawdziwy, kto naprawdę przeczytał to, co napisałam. Nie czujcie się jednak zbyt mocno zobowiązani. Też nie lubię komentować blogów.
Zadaję sobie czasem pytanie: dla kogo i do kogo ja piszę? Po co? Czemu? Słowa płyną potokiem, ale czy jest w tym jakiś głębszy sens, czy tylko tak sobie siedzę i tłukę w tę klawiaturę. Czy w ogóle jest ważne to, czy ktoś mnie czyta? A dla kogo i w jakim celu piszę książkę? Czemu poświęcam temu czas? Czemu uparłam się żeby skończyć?
Truizm, ale wielu twórców nastawia się na masowego odbiorcę, bo masowy odbiorca to największa szansa na zarobek. Chciałam napisać, że również masowy odbiorca, to odbiorca mało wymagający, ale nie do końca jest to prawdą. Masowy odbiorca wymaga dopasowania się do jego niezbyt wygórowanych standardów. Więc tekst ma być krótki i najlepiej niekontrowersyjny. Bo jak będzie kontrowersyjny to się może części widowni nie spodobać. A wtedy widownia odchodzi. Masowy odbiorca chce produktu łatwego, gładkiego i plastikowego. Stąd taka popularność paradokumentów typu „Szpital”. Łatwe w odbiorze? Oczywiście! Nawet jeśli włączymy od połowy to lektor wytłumaczy nam pięć razy o co chodzi. Nic nie może zostać w strefie domysłów, wszystko widzowi musi zostać podane na tacy, bo inaczej musiałby pomyśleć, a nie chcemy przecież pozwolić żeby nasz odbiorca się męczył czy, co gorsze, zniechęcał. Jeśli całość wyjdzie poniżej intelektualnych możliwości przeciętnego odbiorcy, to też nie jest źle, wtedy przeciętny odbiorca poczuje się ponadprzeciętny (bo jest mądrzejszy niż bohaterowie tego tworu dla mas) i w efekcie mile połechtany. Tak, tworzenie miernoty jest zdecydowanie opłacalne.
A gdzie jest w tym wszystkim moje miejsce? Nie mogę powiedzieć, że czytelnicy mnie nie interesują. Nie mogę powiedzieć, że nie zależy mi na zgromadzeniu widowni. Trochę po to tu jestem. Czasem przemyka mi przez głowę: „Matko, ale ściana tekstu mi wyszła. Kto to w ogóle przeczyta? Może dodać tl;dr*?” A potem przychodzi olśnienie: po co mi czytelnik, który ma problem z czytaniem? Czy zależy mi na kimś takim? Zdecydowanie nie. Tak samo, jak nie muszę koniecznie uważać, czy nie urażę przypadkiem kogoś moimi poglądami. Nie będę się wypierać samej siebie dla odsłon czy polubień.
Podsumowując: ten blog jest dla ludzi. Oczywiście. Dla masowego odbiorcy nie będzie nigdy. (W tej chwili każdy, kto dotarł tutaj może się poczuć elitarnym-niemasowym odbiorcą.) Piszę i będę pisać, bo mam taką potrzebę, bo lubię, bo to jest mój sposób wyrażania siebie. Tyle o blogu. Jeśli chodzi o moją książkę, to rzeczywiście nie jest to twór skierowany do czytelnika bardzo wymagającego. Zwykła powieść dla nastolatek, jakich wiele (i powieści i nastolatek). Mimo wszystko jest to książka, a książki jakie by nie były, trafiają do dość wąskiego grona. Moje dzieła nie są i nie będą dla elit, ale też nigdy pewnie nie trafią do masowej świadomości. Mnie to w zupełności satysfakcjonuje. A teraz idę napawać się byciem artystą wyklętym i alternatywnym. O!
* Too long; didn’t read (ang: Zbyt długie, nie przeczytałem) – Streszczenie tekstu, zazwyczaj nie dłuższe niż dwa zdania dodawane dla tych, którym czytać się nie chce.