W tym poście nie skreślam potrzeby istnienia trenerów i dietetyków, bo fachowa porada jest zawsze cenna. Ja korzystałam z wiedzy dostępnej w Internecie, ale pomoc specjalisty jest łatwiejszym i często lepszym rozwiązaniem.
Dlaczego więc uważam, że najlepiej być własnym trenerem? Dlatego, że wielu ludzi, gdy ma nad sobą kogoś, kogo można oszukać zrobi to bez wyrzutów sumienia.
Czytając wiele, wiele wypowiedzi ludzi odchudzających się widzę, że lubią szukać luk w systemie, wykorzystują je, czują się sprytni, a potem zawiedzeni, że nie chudną. Ich dieta zakazuje jedzenia słodyczy? Nie jedzą słodyczy, ale wykonują gimnastykę myślową i kandyzowane owoce zaliczają do owoców. A potem, na wizycie kontrolnej z prawie czystym sumieniem twierdzą, że ściśle trzymali się diety. A czemu nie schudli? To muszą być geny.
Pokusa oszukiwania pojawia się wszędzie tam, gdzie nam się nie chce i jest ktoś, kogo można oszukać.
Ja też pewnie bym trochę oszukiwała i uprawiała myślową gimnastykę zamiast tej realnej, gdybym przed kimś miała się ze swojej pracy rozliczać. Czasem mnie kusi, żeby uczynić męża strażnikiem mojego pisania, bo pisać mi się zazwyczaj potwornie nie chce. I gdybym Darka zobowiązała, że ma mnie zaganiać co drugi dzień, to pewnie czułabym się odrobinę wygrana za każdym razem, gdyby zapomniał. Oszukałam system! Nie musiałam pisać, chociaż powinnam! Miałabym poczucie, że w tej grze to on przegrał, a nie ja, bo nie jestem ani trochę bliżej osiągnięcia celu. A tak, jak się sama nie zmuszę do pisania, jak nie napiszę, choć miałam napisać, to mam poczucie winy. I wiem, że cała odpowiedzialność za moje lenistwo spoczywa na mnie.
Poczucie winy nie jest miłe, ale jest motywujące do działania. Gdy mamy trenera-strażnika, a nie doradcę, to łatwo zrzucić winę na niego. Bo zapomniał zakazać, bo nie przypomniał, bo nie dopilnował. A jak jesteśmy jedynymi strażnikami swojego celu, to sprawa przegrana. Nie ma na kogo zrzucić winy. Nie ma kogo oszukiwać.
Często jak ćwiczę mam pokusę, żeby ominąć czy kilka powtórzeń czy ćwiczenie, którego nie lubię. Pierwsza moja myśl jest taka, że nikt nie zauważy jak raz sobie na to pozwolę. Druga, że oczywiście, nikt nie zauważy, ale jak raz pozwolę sobie na takie oszukiwanie samej siebie, to nie wiem kiedy skończę. I zaciskam zęby i ćwiczę grzecznie według planu.
Zauważyłam, że ludzie mają tendencję do odsuwania od siebie odpowiedzialności. Jest to zrozumiałe, po co brać na siebie odpowiedzialność, skoro zawsze można zrzucić winę na jakiś czynnik niezależny od nas? Jasne, można tak całe życie ślizgać się mówiąc „To nie moja wina”, ale mam poczucie, że jest to droga donikąd. Nie nad wszystkim mamy w życiu kontrolę – to prawda, czasem rzeczywiście winny jest tajemniczy czynnik niezależny od nas. Czasem los się do nas uśmiecha, a czasem prześladuje nas pech, ale naprawdę nad wieloma rzeczami można panować. Trzeba tylko chcieć i pracować na to. I być z samym sobą brutalnie szczerym.