Nie jestem specjalistą od pisania książek, ale udało mi się dobrnąć do końca i napisać książkę. Wiele osób pyta mnie jak się to robi. Nie wiem jak się to robi we właściwy sposób. Wiem, jak ja to robię.
Czytałam kilka autobiografii, wywiadów czy innych wypowiedzi pisarzy, gdzie mówili o tym jak piszą. Pamiętam, że Chmielewska pisała, że jej bohaterowie robią co chcą, ona nie tylko tego nie planuje, ale też nad tym nie panuje. Bardzo szczerze zazdroszczę, u mnie to tak nie działa.
Dawno, dawno temu, jeszcze jak byłam w liceum, zaczęłam pisać „Chichot chochlika”. Po jakichś pięciu stronach zaczęły mieszać mi się dni tygodnia, pojawiły się jakieś sprzeczności. Poddałam się.
Wiele razy wracałam do tej mojej zaczętej książki i nie umiałam tego uporządkować. Zaczęłam szukać, jak inni to robią i trafiłam na stronę opisującą metodę płatka śniegu. Otwórzcie sobie w zakładce, bo nie będę przepisywać tego, co tam już jest opisane.
Ja zanim zacznę pisać dużo myślę. Zbieram pomysły i układam je w logiczną całość, czasem pomysł kotłuje się we mnie miesiącami. Jak siadam do klawiatury to wiem, co chcę napisać i idzie mi to znacznie szybciej, niż sugeruje zalinkowana strona.
Pierwsze osiem kroków z „Metody płatka” realizuję dość wiernie. Pozwala mi to na poznanie i zrozumienie moich bohaterów, ale szczególnie ważne są dla mnie trzy rzeczy:
- Kwestionariusze osobowe – naprawdę nie mogłabym bez tego żyć. Zerkam w nie wiele razy przy pisaniu, żeby sprawdzić takie drobiazgi jak kolor oczu, data urodzenia, czy imiona rodzeństwa. Są to rzeczy, nad którymi ciężko zapanować bez notatek na boku i nawet znani pisarze nie zawsze sobie z tym radzą, przykładem może być Musierowicz, której bohaterki zmieniają kolory oczu i włosów.
- Plan wydarzeń – w punkcie ósmym nie robię sugerowanego spisu scen, a zwykły plan wydarzeń z zanotowanymi mniej więcej datami. W książce, nad którą obecnie pracuję fabuła obejmuje rok i wynika to z dat, z jakimi powiązane są wydarzenia. Miałam cały rok do zapełnienia akcją, pewne pomysły dotyczące wydarzeń były związane ściśle z porą roku i dzięki temu planowi zima nie trwała sześć miesięcy, a bohaterki nie zbierają kwiatków na łące w listopadzie. Bez tego, w „Chichocie” po piątku nastąpił od razu poniedziałek, a listopad pomieszał się z wiosną.
- Opis całej historii z punktu widzenia każdego z bohaterów – to jest ten moment, kiedy poznaję moich bohaterów i się z nimi zaprzyjaźniam. Nie mają takiej mocy jak ci u Chmielewskiej, nie dyktują mi co mam robić, ale są ze mną i chcą mi wszystko o sobie opowiedzieć. Przez kilka dni chodzą za mną wszędzie, paplają bez sensu, tłumaczą swoje zachowania i emocje. To jest ten moment, gdy zaczynają być realni.
Po zrealizowaniu ośmiu punktów z metody płatka siadam do pisania. Do pierwszego pisania, ściśle mówiąc. Patrząc w historię plików, to od rozpoczęcia pierwszych prac nad fabułą mojego nowego „dzieła” występującego pod roboczym tytułem „Kino, całusy i wino” do stworzenia właściwego pliku książki minął miesiąc i dwa tygodnie.
Przez pierwsze pisanie, rozumiem realizację punktów z planu wydarzeń, bez zostawiania otwartych problemów, realizację od początku do końca, z założeniem że jeden punkt planu wydarzeń, to przynajmniej jedna strona. Przy „Chichocie chochlika” robiłam to w osobnych plikach, ale było to potwornie niewygodne.
W efekcie pierwszego pisania otrzymuję takiego trochę potworka. Brakuje mu koloru, brakuje ogłady, nie jest to już sam szkielet, ale jeszcze tu i tam sterczą kości. Pierwsze pisanie „Kina…” zajęło mi jedenaście miesięcy.
Potem od razu siadłam do drugiego pisania. Kiedyś nazywałam to pierwszą korektą, ale biorąc pod uwagę ogrom zmian, bardziej jest to kolejne pisanie. Rozsypane sceny stają się całością. Poprawiam język, składnię, dodaję szczegółów, bohaterowie nabierają rumieńców. Dzisiaj skończyłam to drugie pisania. Dopisałam 11 tys słów do tego, co stworzyłam za pierwszym razem. Czas drugiego pisania: dwa miesiące i trzy tygodnie.
Teraz biorę miesiąc urlopu od moich bohaterów, a moja książka leci do recenzji do mojej mamy i mojej przyjaciółki. Po miesiącu usiądę do korekty i poprawię to, co zgrzyta, ale raczej już bez ingerencji w fabułę. A potem mama i Kaśka wezmą się za wyłapywanie błędów, które mi umknęły (tak, nie mają łatwego życia z moim pisaniem, streszczenie na cztery strony też czytały, w ogóle czytają moje teksty prawie tyle raz, co ja).
Czyli dotychczasowy czas poświęcony na napisanie nowej książki to piętnaście miesięcy, a przede mną jeszcze miesiąc przerwy i ze dwa tygodnie na ostateczną korektę.
Potem już tylko zostanie mi rozesłanie mojego tworu po wydawnictwach.
Wracając jednak do samego procesu pisania: czy to musi aż tyle trwać?
Absolutnie nie.
Ja pisze jak mam chwilę wolnego czasu i choć trochę energii, co przy pracy na pełen etat i dwójce małych dzieci nie zdarza się tak często. Spokojnie mogłabym skrócić ten proces twórczy o połowę. Gdybym miała czas. Trzymam się zasady, że absolutnym minimum, jak już siądę do pisania, jest napisanie jednej strony.
Plik „Kino całusy i wino” to 120 stron, czyli maksymalnie 120 wieczorów pisania. Dodajmy do tego 10 wieczorów na drugie pisanie (bo przy drugim pisaniu trochę piszę, trochę kasuję, więc zajmuje to trochę dodatkowego czasu), z 5 na ostateczną korektę, w sumie napisanie tego w pół roku nie byłoby niemożliwe i to wliczając kilka tygodni na odetchnięcie.