Banalny temat, który chyba powinien był pojawić się wcześniej. Nie pojawił się, bo miałam dziwne poczucie, że póki nie osiągnę docelowej wagi, to nie mam wystarczającego dowodu, że moje metody działają. Potem zaczęłam tworzyć notkę i stwierdziłam, że jest zdecydowanie za długa i porzuciłam ją na jakiś czas. Chciałabym pokazać Wam, że odchudzanie nie jest trudne, prosto, łatwo i przejrzyście wytłumaczyć co zrobić, żeby osiągnąć sukces. Nie chcę zarzucić Was ścianą tekstu, przez którą ciężko przebrnąć, dlatego o tym jak schudnąć nie będzie jednej notki, a cały cykl. A jak wszystkie notki już opublikuję, to zrobię zakładkę na blogu z możliwie krótkim podsumowaniem wszystkich rad, żeby ktoś mógł sobie odświeżyć całość bez brnięcia w czytanie wszystkiego od początku.
Odpowiedź na pytanie: jak schudnąć jest równie prosta i oczywista, co samo pytanie: mniej jeść. Czego trzeba żeby schudnąć? Silnej woli, wagi kuchennej, wagi łazienkowej i dostępu do Internetu. Żadnych tabletek, pasów czy innych wynalazków.
Największym problemem w tym zestawie jest zazwyczaj silna wola, chociaż to żaden heroizm odmówić sobie ciastka. Osiągnięcie celu wagowego było dla mnie ważne i chyba całkiem straciłabym do siebie szacunek, gdyby wygrało ze mną ciastko. Po prostu trzeba w swoim życiu wyznaczać kierunek działania. Dla Ciebie może to być ciastko i to też jest ok. Cele mogą być różne, wszystkie jednak wymagają konsekwencji w dążeniu do nich. Jeśli chcesz nauczyć się języka obcego, to idź i teraz się go ucz. Jeśli chcesz przebiec maraton to teraz wstań z kanapy i przebiegnij się choć trochę. Jeśli chcesz schudnąć, to nie sięgaj po to ciastko. To wymaga trochę charakteru, ale naprawdę nie tak dużo. A wygranie wojny psychologicznej z ciastkiem, które patrzy na ciebie błagalnie i piszczy „Zjedz mnie!” jest bardzo satysfakcjonujące.
Wracające jednak do tematu głównego: zawsze byłam dość sceptyczna w stosunku do wszelkich diet cud, bezglutenowych (oczywiście wiem, że są osoby, które dietę bezglutenową stosują ze względów medycznych), paleo, oczyszczających czy innych Dukanów. Ja nie twierdzę, że te diety nie działają, bo spora część działa, ja tylko piszę, że to nie było dla mnie. Chciałam zacząć odchudzanie bez ładowania się w te wszystkie cuda i wytyczne. Myślałam (bo tak czytałam), że na dłuższą metę liczenie kalorii to będzie za mało, że w pewnym momencie będę musiała włączyć jakąś dietę niskowęglowodanową czy inną. Okazało się jednak, że nie. Do ostatniego kilograma doszłam po prostu licząc kalorie.
Co ważne, licząc kalorie trzeba być dokładnym i szczerym z samym sobą. Zapisywać każdego pojedynczego chipsa, każdą kostkę czekolady, każdego orzeszka. I patrzeć samemu sobie na ręce. Nie sięgać bezmyślnie po jedzenie, które jest pod ręką, bo takie podjadanie ciężko policzyć (tych frytek było 5 czy 15?) i łatwo o nim zapomnieć i w ogóle go nie uwzględnić w kalorycznym podsumowaniu dnia. Koniecznie musisz zjeść chipsa czy coś innego? Najpierw określ porcję, odłóż na osobny talerzyk, potem jedz.
Kolejna notka będzie bardziej konkretna, obiecuję! A w niej: ustalanie dobrego celu wagowego, ustalanie ram czasowych oraz (jeśli notka nie będzie za długa) ustalanie zapotrzebowania kalorycznego i dobieranie deficytu. Wszystkie notki z tej serii będą oznaczone tagiem „Jak schudnąć” i klikając w niego w chmurze tagów będzie można je wszystkie namierzyć.