Gdzieś wewnątrz mnie tkwi głębokie przekonanie, że łatwiej jest równoznaczne z gorzej i z trudem akceptuję pewne ułatwienia. Na przykład przez długi czas uważałam wyrabianie ciasta drożdżowego w maszynie za swego rodzaju oszustwo. Nieuczciwe. Nieprawidłowe. I w ogóle z gruntu złe. Na szczęście zmieniłam zdanie i korzystając z dobrodziejstw mojego Thermomixu piekę ciasta drożdżowe kilka razy w miesiącu. Uwielbiam ciasta drożdżowe: ich różnorodność, zapach, to jak rosną…
Kolejnym, znów kulinarnym, „występkiem”, który przyprawia mnie o poczucie winy jest używanie proszku do pieczenia. Moja babcia, która jest absolutnie wspaniałą kucharką, jest uczulona na proszek do pieczenia i wpoiła mi, że do proszku uciekać się muszą tylko mniej wprawne gospodynie. Ile razy piekę biszkopt czuję się przegrana dodając do niego proszku. Jasne, jest biszkopt Genueński, który proszku nie wymaga, ale za pierwszym podejściem poległam na nim bardzo spektakularnie. I wiecie co zrobiłam jak na nim poległam? Podeszłam do niego jeszcze raz. I jeszcze raz. Bo zwykły biszkopt byłby oszustwem. A ile nerwów zawsze mnie te biszkopty kosztują… W ogóle robię je z sercem w gardle, a i tak prawie zawsze jest coś z nimi nie tak, choć na szczęście w ostatecznym rozrachunku są raczej smaczne. Ale za niskie. Ale krzywe. To, że lubię piec torty to jakiś czysty masochizm. Wieczne nerwy i frustracje: tu masa wypływa, tu biszkopt krzywy, tu całość się rozjeżdża. Mimo wszystko lubię i będę piec torty. Koniec kropka. Upór też po babci odziedziczyłam.Oczywiście zamówienie tortu to zbrodnia pierwszej kategorii i tego nawet nigy nie rozważałam. I zawsze czuję się bardzo obrażona, jak moja teściowa, w dobrej wierze, mówi mi żebym tort po prostu kupiła. Po moim trupie.
Wracając jednak do sedna: często mam poczucie, że jak się przy czymś nie napracuję, to jest to niewłaściwe. Mam poczucie winy i zamiast wybrać drogę na skróty, która przecież nie zawsze jest zła, wykonuję mnóstwo tak naprawdę zbędnej pracy. I dalej trzymają się mnie kuchenne przykłady, pewnie dlatego, że właśnie skończyłam przeglądać książkę kucharską, ale w tym roku na Wielkanoc nie upiekłam mazurka. I wiecie co? Świat się nie skończył, Wielkanoc się odbyła, a w natłoku innych ciast i słodyczy chyba nawet nikomu mojego mazurka nie brakowało. Czasem łatwiej nie znaczy gorzej, a to, że używam proszku do pieczenia nie robi ze mnie złej gospodyni i matki.