Właśnie, chyba każdy został kiedyś upomniany, by się nie „gapił”, gdy z dziecięcą ciekawością i niewinnością przyglądał się niepełnosprawnemu. We mnie wykształciło to odruch uciekania wzrokiem w bok, gdy widzę osobę niepełnosprawną. Zły nawyk. Chyba nawet gorszy, niż to gapienie się, bo wzmaga wykluczenie niepełnosprawnych. Pokazuje: nie pasujesz tu, nie będę na ciebie nawet patrzeć.
Pamiętam, jak gdy miałam dwanaście lat, byłam na wydarzeniu sportowym, na którym była również grupa ludzi z zespołem Downa. Unikałam ich wzrokiem. Jedna z chorych dziewczyn podeszła do mnie i zapytała czemu na nią nie patrzę, czemu się jej boję. Mówiła, że nie trzeba się bać. Pamiętam moje zmieszanie. W końcu robiłam tylko to, czego zostałam nauczona. Przecież tak miało być właściwie.
Teraz często na ulicy szukam kontaktu wzrokowego z osobami niepełnosprawnymi. Staram się uśmiechnąć, choć nie raz zastanawiam się, czy nie zostanę źle odebrana. Czy nie będzie to odebrane jako niechciana uwaga? Zawsze mnie taka sytuacja stresuje. Patrzeć? Nie patrzeć? Gdyby nie wpojone „nie patrzeć”, to pewnie bym patrzyła tak, jak na każdego innego przechodnia. I byłoby naturalnie i dobrze.
Uważam, że dziecięca ciekawość jest niewinna, dziecko patrząc nie ocenia osoby niepełnosprawnej jako „złej” czy „dobrej”. Patrzy, bo widzi coś, czego nie zna. Bo jest ciekawe. Moim zdaniem rolą mądrego rodzica jest dziecko z niepełnosprawnością oswoić. Jeden ma włosy czarne, inny blond, a jeszcze inny nie ma nogi. Tak dziecko powinno do tego podchodzić. I tak w ogóle powinniśmy do tego podchodzić. Przecież niepełnosprawny, to taki sam człowiek. Miałam w liceum nauczyciela języka angielskiego. Człowiek po amputacji nogi, a równocześnie, najlepszy nauczyciel, jakiego w życiu spotkałam. Wymagający potwornie, ale ciepły, dobry, bardzo mądry i wyrozumiały. Myślę, że żaden z jego uczniów nie postrzega go przez pryzmat jego niepełnosprawności. I to był właśnie ten przypadek, gdzie brak nogi, dzięki inteligencji tego człowieka sprowadzał się dla rozmówcy do błahostki niewartej uwagi.
I na koniec drobna anegdota Tomciowa. Tomcio to mój starszy syn, lat prawie trzy. Zapytałam go, czy wie, czemu nosze okulary. „Bo nie masz siusiaka” – odpowiedział po zastanowieniu. W sumie żelazna logika: tata ma siusiaka, a nie ma okularów, Mikołaj też ma siusiaka, a nie ma okularów, Tomcio tak samo. Zebrałam się w sobie, żeby się nie roześmiać i pytam: to czemu dziadziu nosi okulary? Tutaj zastanowienie było dłuższe, ale w końcu i na to znalazł odpowiedź: „Bo lubi”.