Na pewno znacie takich ludzi: jedzą, jedzą i nie tyją. Jedzą w ilościach omatkokochana i to takie rzeczy, od których Wam natychmiast przybyłoby całe mnóstwo centymetrów i kilogramów, a oni nic. Jak byli szczupli, tak są. Przykładem takiego człowieka jest mój mąż.
Jak wiecie, wierzę w to, że liczenie kalorii jest skuteczną metodą odchudzania i utrzymania wagi, co jednak z tym moim mężem? Czy jakimś cudem jest szczęśliwcem z szybkim metabolizmem? Gdybym jednak dopuściła, że istnieją szczęśliwcy z szybką przemianą materii, to musiałabym założyć, że istnieją również zdrowi ludzie o bardzo niskim metabolizmie, dla których zrzucenie zbędnych kilogramów będzie wyjątkowo trudne. Badania pokazują, że spoczynkowy metabolizm zdrowych ludzi różni się w granicach 5-8%. Oczywiście ludzi o podobnym wzroście, masie i zawartości tłuszczu w organizmie. 5-8% to jest naprawdę mało i nie tłumaczy dlaczego mój mąż je aż tyle.
Dlaczego więc mój mąż nie tyje? Czemu je jak szalony i dalej wygląda dobrze? Jakim cudem kiełbasa z frytkami i serem żółtym o północy jest dobrą opcją? Zaczęłam mu się dokładnie przyglądać i zauważyłam co następuje:
Po pierwsze mój mąż jest mężczyzną w dodatku trochę wyższym ode mnie. BMR (Basic Metabolic Rate – ilość energii potrzebna do napędzania serca i innych podstawowych funkcji życiowych, wartość podaję z kalkulatora, bo o stosunek tu chodzi, a nie o dokładne wielkości) dla jego wzrostu i wagi to 1749 kcal. Dodajmy do tego jeszcze te 8% wychodząc z założenia, że jest szczęściarzem, wtedy zmienia się to w 1889 kcal. Dla mnie BMR, według tego samego kalkulatora, to 1435 kcal. 400 kcal różnicy – nieduże opakowanie ciastek już odnaleźliśmy, poszukajmy więc jeszcze tej kiełbasy.
Znacie ten typ, który nawet jak siedzi, to się rusza? Tutaj właśnie znajdziecie drugą różnicę. Mój mąż jest w ciągłym ruchu. Co chwilę wstaje, macha nogą, pięć razy w jednej sprawie chodzi do kuchni. Zamiast siąść i poczekać aż się woda ugotuje to chodzi tam i z powrotem kilka razy zaglądając czy to już i czemu tak długo.
Często nie ma apetytu. Jest wiele dni, gdy Darek po prostu nie je tyle, ile potrzebuje. Jest upał? On nie ma apetytu. Jest zmęczony? Nie ma apetytu. Głowa go boli? Znowu nie je. To nie tak, że on tak dwa razy w tygodniu, ale trzy-cztery razy w miesiącu zdarza mu się przegłodzić, co może dawać mu nawet 2-3 tys kcal do wykorzystania w innym terminie.
Nigdy nie je, jak jest już najedzony. Dość często oznacza to, że połowa obiadu ląduje w śmieciach. Eh…
I największe odkrycie: mój mąż tyje. Od ślubu przytył kilkanaście kilogramów. Z chudości i żeber na wierzchu przeszedł w rejony wagi idealnej dla jego wzrostu, więc wciąż jest szczupły i wszystkim się wydaje, że może jeść bezkarnie. Prawda jest jednak taka, że w tym tempie za 4 lata będzie miał nadwagę, a za 8 lat będzie otyły.
Jeśli masz pod ręką takiego „naturalnego chudzielca” to przyjrzyj mu się jak często omija posiłki, ile razy dwa pączki zastępują obiad i kolację i przede wszystkim, czy naprawdę nie tyje. Ja już wiem, że mój mąż nie jest żadnym magicznym przypadkiem wyjątkowo szybkiej przemiany materii, ale trochę zajęło mi zauważenie tego.