On

Znów opowiadanie z czasów liceum. Ostatnio coś nie mam czasu pisać opowiadań.

***

Gdy spoglądam w przeszłość, wszystko to, co się wydarzyło, zdaje mi się być jakimś dziwacznym, trochę koszmarnym snem lub wręcz obłędem. Czymś skrajnie nierealnym, czymś, co po prostu nie mogło mieć miejsca. Gdyby nie pierścionek zaręczynowy na moim palcu i zdjęcie w metalowej ramce stojące koło monitora, to chyba musiałabym uznać, że moja pamięć płata mi jakiegoś kompletnie szalonego figla. Na tyle szalonego, że czym prędzej udałabym się do psychiatry.
Była wiosna, piękna, pachnąca ziemią i trawą wiosna, a ja byłam zakochana, albo przynajmniej tak mi się wydawało. Choć nie, z pewnością nie byłam wtedy zakochana, po prostu przywiązana, przyzwyczajona. Był on – Marcin. Chłopak raczej nienadzwyczajny; niebrzydki, niegłupi, dwie nogi, dwie ręce – podręcznikowy przykład przeciętności – i chyba był we mnie zakochany. Niestety, nasz związek przejawiał już wtedy „syndrom starego małżeństwa”. Po prostu przywykliśmy do siebie zanadto i o żadnej chemii czy fascynacji nie mogło być mowy, choć dogadywaliśmy się wciąż znakomicie. Mnie jednak, mimo ogromnego przywiązania do niego, brakowało tych emocji, które towarzyszyły naszym spotkaniom na początku. Nawet słowo „kocham” straciło wtedy dla mnie na wartości, zużyło się, spowszedniało. Zamiast odzwierciedlać wielkie uczucie, które powinno nas łączyć, stało się równie szczere, co życzenia świąteczne składane ludziom znanym jedynie z widzenia.

Mimo że miałam tylko dziewiętnaście lat, czułam się staro, jakby wszystko, co dobre w moim życiu już się skończyło i pozostały mi już tylko wspomnienia. Myślałam, że tak ma być i że po dwóch latach w związku po prostu musi pojawić się nuda, a przynajmniej rutyna. To wszystko sprawiło, że zamiast korzystać z życia, wegetowałam, powoli stawałam się zgorzkniała. Choć bardzo chciałam wierzyć w to, że wszystko jest w porządku, to czułam, że nie jest to prawda, że powinnam zrobić coś, wziąć sprawy w swoje ręce. Byłam niestety zbyt ostrożna i za bardzo bałam się zmian, by podjąć jakiekolwiek kroki. Tak, byłam najzwyklejszym tchórzem. W końcu jednak wszystko zaczęło się zmieniać, lecz to nie ja o tym zdecydowałam, dziwne, tajemnicze „coś” podjęło decyzję za mnie.

Na początku pojawiły się te sny, w których siedziałam w kompletnie ciemnym pomieszczeniu, tęskniąc za czymś nieuchwytnym, czego nie umiałam zdefiniować. I choć nie wiedziałam za czym, to tęskniłam całą sobą: mózgiem, sercem, duszą, a nawet wątrobą. To uczucie towarzyszyło mi jeszcze przez chwilę po przebudzeniu, choć walczyłam z nim jak tylko umiałam: najpierw brałam lodowaty prysznic, by senność opuściła mnie definitywnie, po czym dzwoniłam do Marcina porozmawiać z nim chociaż przez chwilę, bo za kim innym miałam tęsknić, jak nie za nim? Podświadomość przekornie podpowiadała mi, że to na pewno nie o niego chodziło. Sny, mimo moich usilnych starań, nie ustępowały, ba, występowały coraz częściej. Najpierw raz na kilka tygodni, potem raz w tygodniu, aż w końcu co noc odwiedzałam to dziwne miejsce. Wcześniej określiłam, że było to pomieszczenie, bo to było moje pierwsze skojarzenie, lecz tak naprawdę mogła być to po prostu nicość, co częściowo tłumaczyłoby mój niepokój i tęsknotę.

Równocześnie stawałam się coraz bardziej krytyczna w stosunku do Marcina; z niesamowitą ostrością zaczęłam dostrzegać wszystkie jego wady, a jego drobne przyzwyczajenia i nawyki zaczęły mnie w najwyższym stopniu irytować. Prowadziło to do nieprzyjemnych sprzeczek między nami, dogadywaliśmy się coraz gorzej. Jakieś dwa miesiące po pierwszym śnie, coś się zmieniło. Miejsce, które odwiedzałam po zaśnięciu wciąż było ciemne, wciąż odczuwałam tęsknotę i pustkę, ale w ciemnościach ktoś się pojawił. Nie widziałam go, ale czułam, że on tam jest i byłam pewna, że jest to mężczyzna. Ten sen, tak samo jak poprzedni, zaczął pojawiać się regularnie opanowując moje myśli bez reszty. Pytanie, kim jest skryty w ciemności nieznajomy dręczyło mnie nieustannie, tym bardziej, że już wtedy byłam pewna, że to za nim tak tęsknię.

Czasami opanowywała mnie wściekłość – zamiast walczyć o mój sypiący się związek z Marcinem marzyłam o kimś, kogo nawet nie znałam, ba, o kimś, kto może nawet nie istniał. Jednak, mimo tego, że nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie i prorocze sny, głęboko we mnie była zakorzeniona pewność, że to wszystko jest prawdą i że kiedyś się spotkamy. Dwa dni po kolejnej sprzeczce z Marcinem sen znowu się zmienił. Wciąż panowała ciemność, wciąż nic nie widziałam, lecz czułam, jak ktoś delikatnie bierze mnie za rękę. Tego, co wtedy czułam nie zrozumie ten, kto nie był nigdy zakochany. Niewinny gest, na dodatek nie do końca realny, a dla mnie było to ogromne przeżycie. Tęsknota częściowo ustąpiła, lecz gdy się obudziłam, powróciła ze zdwojoną siłą, poczułam się jeszcze bardziej zagubiona i samotna, zupełnie jakbym straciła coś najcenniejszego.

Od kiedy co noc nieznajomy był tak blisko, zaczęłam unikać dotykania Marcina. Musiałam ze sobą walczyć, by go nie odepchnąć, gdy zatroskany próbował mnie przytulić pytając czy na pewno wszystko w porządku. W końcu podjęłam decyzję, by się z nim rozejść, bo nie było sensu kontynuować tego cyrku, żyć w dziwnym trójkącie z fikcyjnym nieznajomym. To była bardzo trudna rozmowa, najtrudniejsza w moim dotychczasowym życiu. Jak komuś, z kim się było dwa lata wytłumaczyć, że to wszystko, co było między nami, jest już skończone, w sumie bez żadnego wyraźnego powodu? Źle przyjął moją propozycję rozstania. Trudno mu się dziwić: nie wierzył, że go nie zdradziłam, a ja nawet nie próbowałam go wyprowadzić z błędu. Wolałam, by wierzył w kochanka niż w to, że do końca zwariowałam.

Prawdę mówiąc, nie obchodziła mnie wtedy jego opinia, ani o mnie, ani o moim postępowaniu, ani, tym bardziej, o moich snach. Jedyne, co się liczyło, to odnalezienie mojego tajemniczego towarzysza. Cały czas wolny spędzałam włócząc się bez celu po ulicach z nadzieją, że pewnego dnia go spotkam, ale on nie nadchodził. Codziennie mijałam setki anonimowych ludzi, w tym różnych mężczyzn, ale żaden z nich to nie był on. Byłam pewna, że natychmiast go poznam, mimo że nigdy go nie widziałam. Mało jadłam, chudłam, przestałam czytać książki, które tak bardzo kochałam, nie umiałam się na niczym skupić, a jedyne, co robiłam z przyjemnością, to śniłam.

Znajomi zaczynali się o mnie niepokoić, lecz tłumaczyłam im, że to po prostu z przemęczenia, byłam przecież świeżo po maturze, więc miałam prawo wciąż odreagowywać związany z nią stres. Gdy zaczęłam rozważać wyjazd nad morze, by spróbować zapomnieć o tym wszystkim, nieznajomy przytulił mnie i choć wciąż wszystko to działo się jedynie w mojej wyobraźni, to wykluczyło to opuszczenie miasta. Wyobraźnia to złe słowo, bo to działo się naprawdę, tyle że w jakimś innym, nie całkiem materialnym świecie.

A może tamten świat był jednak materialny? Bo przecież czułam zapach jego perfum, jego dotyk oraz bijące od niego ciepło. To po prostu nie mogło być snem, było zbyt prawdziwe, choć z drugiej strony było za mało prawdziwe, by uznać to za rzeczywiste. Czułam, że zmiany we śnie będą następowały nadal, szukałam w nich podpowiedzi jak go odnaleźć, lecz nic nie dostrzegałam. Była jedynie ciemność i on. Aż pewnej nocy odezwał się. Odgarnął moje włosy z ucha i wyszeptał: „Już niedługo, skarbie”. Głos drżał mu z emocji, a ja nie zdążyłam nic mu odpowiedzieć, bo sen się skończył. Wstałam rano czując się podekscytowana jego słowami, ale również rozgoryczona, że w takim momencie zostaliśmy rozdzieleni.

Postanowiłam wyjść na miasto i odwiedzić wszystkie miejsca, w których moglibyśmy się spotkać. Byłam w kinie, w kawiarni, w parku, nad rzeką, ale jego, tak jak zawsze, nigdzie nie było. To, co było wtedy najgorsze dla mnie to to, że sny ustały. Zaczęłam wpadać w panikę: czy przez te kilka miesięcy udało mi się samą siebie doprowadzić do obłędu, wykorzenić całkowicie racjonalizm, który zawsze był dla mnie tak ważny? Wyśmiewałam koleżanki chodzące do wróżki, mówiłam, że zabobony, średniowiecze, a teraz sama uwierzyłam w sen, uwierzyłam do tego stopnia, że podporządkowałam mu całe swoje życie, a on odszedł. Zakpił sobie ze mnie i mojej niewiary w siły nadprzyrodzone.

Wciąż włóczyłam się codziennie ulicami, ale tak jakoś bez przekonania, nie oczekując, że coś się wydarzy, robiłam to ze zwykłego przyzwyczajenia. Miałam nadzieję, że sen może powróci, ale dni mijały, a ja, tak jak kiedyś, śniłam o rzeczach absurdalnych, nie mających najmniejszego związku z nieznajomym. Na przykład o tym, że postanowiłam studiować kierunek kształcący specjalistów od komunikacji z mieszkańcami innych planet. Gdyby nie zaistniałe okoliczności to sen ten prawdopodobnie niezmiernie by mnie rozbawił, lecz wtedy doprowadził mnie do łez. Nadzieja mnie opuszczała, byłam zrozpaczona i zagubiona.

Przede wszystkim byłam sama: z Marcinem nie odzywaliśmy się do siebie od dnia zerwania, a z dawnymi znajomymi nie utrzymywałam kontaktu, po prostu przestałam się z nimi spotykać jakiś czas po pojawieniu się pierwszego snu. Musiałam wszystko zacząć od nowa, wziąć telefon, zadzwonić, przeprosić, wymyślić jakąś depresję czy inną przekonywającą przyczynę mojego długiego milczenia. Dużo mnie to kosztowało, ale w końcu zdobyłam się na ten krok, zadzwoniłam. W czasie rozmowy bezmyślnie bazgrałam długopisem po kartce patrząc w okno. Jakie było moje zdziwienie, gdy po odłożeniu słuchawki zauważyłam, że tam, między przypadkowymi kreskami, był on. Miał szerokie ramiona, jasne, średniej długości włosy i chyba pieprzyk na szyi. Spod koszulki coś wystawało: łańcuszek albo rzemyk, trudno powiedzieć, biorąc pod uwagę to, że choć rysunek był wyraźny, to bardzo schematyczny. Oczu nie mogłam dostrzec, bo stał do mnie tyłem, ale byłam pewna, że muszą być zielone. Ogarnęło mnie podekscytowanie i radość: on jednak istniał.

Skąd wtedy wzięła się we mnie ta pewność nie wiem, ale mimo że był to tylko rysunek wykonany przypadkiem, to dla mnie był tak samo wiarygodnym dowodem na istnienie tego chłopaka, jakbym go spotkała. Znów wierzyłam, że poznanie go jest jedynie kwestią czasu. Wciąż robiłam wszystko, by przypomnieć sobie jego zapach, głos i wszystkie uczucia, jakie towarzyszyły naszym dziwnym spotkaniom w sennej rzeczywistości. Mimo tego, że myślenie o czymś innym niż o odnalezieniu go wydawało mi się wtedy niemożliwością, postanowiłam pójść na spotkanie z koleżanką, bo nie chciałam drugi raz popełnić tego samego błędu na wypadek gdyby coś się stało i on jednak się nie zjawił. Czułam, że on jest blisko, że tym razem na pewno już niedługo go zobaczę, że tylko godziny dzielą nas od siebie. Miałam nadzieję, że spotkam go podczas spaceru, więc staranniej niż zwykle dobrałam ubrania i umalowałam się. Musiałam wyglądać wyjątkowo.

Była piękna pogoda, słońce świeciło, ptaki śpiewały, a ja miałam ochotę im zawtórować; wszystko wydawało się być wreszcie takie proste. Choć byłam bardzo zawiedziona gdy wróciłam do domu wieczorem, to wciąż miałam nadzieję, że nasze spotkanie nastąpi bardzo niedługo. Dni mijały, a nic nadzwyczajnego nie działo się. Nie zamknęłam się w sobie, lecz coraz mniejszą wagę przywiązywałam do stroju, coraz rzadziej się śmiałam. Kontakt ze znajomymi starałam się jednak utrzymać za wszelką cenę, czułam, że drugi raz nie znajdę tyle siły, by odbudować stosunki z nimi, a samotności bałam się bardziej niż czegokolwiek innego. Bałam się panicznie samotności.
To był całkiem zwyczajny dzień. Wracając z wypadu na miasto z koleżankami postanowiłam wstąpić do sklepu, by kupić tabliczkę czekolady. I właśnie wtedy, w niezbyt romantycznej scenerii osiedlowego supermarketu, między półkami z mąką dostrzegłam go. Nie miałam żadnych wątpliwości, to po prostu musiał być on. Nogi się pode mną ugięły i przez chwilę nie byłam w stanie podjąć żadnego działania. Potem przyszła straszna świadomość: nie wiedziałam jak się zachować. Codziennie wyobrażałam sobie jak to będzie, gdy się odnajdziemy, gdzie pójdziemy, o czym porozmawiamy, ale zapomniałam o tym, że najpierw musimy się poznać. Takie „drobne” niedopatrzenie.

Zaczęła mnie ogarniać panika, nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić, podejść i próbować wszystko wyjaśnić? Bałam się, że weźmie mnie za obłąkaną, a z drugiej strony miałam zrezygnować, w takim momencie? Gdy rozważałam różne scenariusze, on odwrócił się i spojrzał na mnie. Zamarł na chwilę z kilogramem mąki ziemniaczanej w ręce. Popatrzyliśmy sobie w oczy i już wiedziałam, że on też mnie rozpoznał. Podszedł do mnie, przytulił mnie unosząc kilka centymetrów nad ziemię i szepcząc „nareszcie”. Po chwili ocknął się jakby, odsunął ode mnie i zmieszany zaczął mętnie mi wyjaśniać, że zna mnie ze swoich snów. Położyłam mu palec na ustach, by przestał mówić, spojrzałam w te niesamowite zielone oczy i szepnęłam: wiem.

***

Wydałam „Chichot chochlika” – książkę dla młodzieży, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej i kupić jeden egzemplarz, to szczegóły znajdziesz tutaj.

Post Author: Rozwyrazowana

Mam 25 lat, męża, dwoje dzieci, wielkie plany i ambicje. Przede wszystkim marzę o tym, by moja pisanina została kiedyś wydana. Na razie skończyłam pisać pierwsza książkę i pracuję nad drugą. Poza tym w zeszłym roku schudłam 30 kg, więc temat odchudzania, zdrowego żywienia i ćwiczeń też jest mi bliski.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *