Mój mąż tak mnie kocha, że nawet z jednodniowego wyjazdu przywozi mi prezenty. Tym razem ze szkolenia przywiózł mi paskudnego wirusa i drugi dzień pijemy herbatki ziołowe i próbujemy przeżyć. Jeśli w dzisiejszej notce brakuje chwilami sensu, to wina tego wirusa (i mojego męża!), a nie moja.
Zawsze tam, gdzie pojawi się sukces znajdzie się też grupa ludzi próbująca ten sukces zdeprecjonować. Co kieruje ludźmi, którzy robią wszystko, by nie przyznać, że udało ci się coś osiągnąć? A szczególnie, że jest to twoja zasługa? Zasługa twojej ciężkiej pracy?
Większość ludzi jest w mniejszym lub większym stopniu leniwych. Ja też jestem leniwa, wcale nie mam zamiaru zaprzeczać, ale ze swoim lenistwem walczę jak umiem. Porzucając już temat mojego lenistwa, przyznanie, że sukces jest efektem ciężkiej pracy, a nie zbiegu okoliczności, szczęścia czy czynników pogodowych, musiałoby doprowadzić do rachunku sumienia. Do zadania sobie pytania: czemu mnie się nie udało? I pewnie nierzadko do konkluzji: bo nie spróbowałem.
Oczywiście nie zawsze, nie w każdej dziedzinie sama ciężka praca odpłaci spektakularnym efektem. Często potrzebne są predyspozycje, czasem trochę szczęścia.
Ci ciągnący nas w dół objawiają się w różny sposób, czasem umniejszają naszym sukcesom, czasem grają rolę zatroskanej osoby, która chce naszego dobra. I dobrze radzi: nie próbuj, to nie ma szans powodzenia. Ja nie spróbowałem i dobrze mi w życiu, a znam kogoś, kto próbował i nie udało mu się.
Nie mówię, by nie słuchać argumentów życzliwych nam osób i pchać się w natychmiastowe realizowanie każdego pomysłu. Spojrzenie z zewnątrz na nasze plany, szczególnie gdy są trochę szalone może być niezwykle cenne, ale pod warunkiem, że będzie to ktoś, kto rzeczywiście nam kibicuje.
Oczywiście notka na tym blogu obejść się nie może bez około odchudzaniowych nawiązań. Kolejne kilogramy spadały, a ja ciągle od różnych osób słyszałam: „Masz szczęście” albo „Jakbym miała dwoje małych dzieci, to też bym nie miała czasu jeść.” albo „Jakbym była na macierzyńskim to też miałabym czas przestrzegać diety.”. Oprócz tego, że jestem młoda, że to hormony, że to karmienie piersią. Zabrakło tylko teorii, że to kosmici w nocy porwali mój tłuszcz. O tym, że przestrzegam diety, że ćwiczę większość tych osób nie chciało słyszeć, bo to mogłoby oznaczać, że one też mogą schudnąć. Że jest to w ich zasięgu, a jedyne czego im brakuje to chęci. Jakby ktoś poczuł się urażony, bo przecież są ludzie, którzy nie mogą schudnąć ze względów zdrowotnych, Owszem są. Około 4%. Pozostałe 96% populacji ma kontrolę nad swoją wagą, nawet jeśli bardzo nie chcą się do tego przyznać.