Dawno, dawno temu, gdy szukałam pewnych faktów do notki o pannie młodej, której wentylator urwał głowę trafiłam na bardzo ciekawą historię z Meksyku. Już wtedy obiecałam Wam o tym notkę, ale jakoś nigdy nie było okazji. A teraz okazja jest – moja przyjaciółka w sobotę bierze ślub, a jutro odbiera suknię ślubną, więc temat w sam raz. (Mimo wszystko mam nadzieję, że Kaśka przeczyta to dopiero po ślubie.)
W Chihuahua, w Meksyku jest salon sukni ślubnych. Nic niezwykłego, prawda? To, co jest niezwykłe, to manekin na ich wystawie. A może manekin jest zwykły, tylko historia, która narosła wokół niego jest niezwykła? Oceńcie sami.
Plotka głosi, że manekin wcale nie jest manekinem, a zabalsamowanymi zwłokami córki właścicielki. W wielu miejscach w Internecie znalazłam opis, że twarz La Pascuality jest niezwykła: piękna, niepokojąca, zbyt ludzka jak na manekina. Na mnie szerze mówiąc nie zrobiła wrażenia.
Przejdźmy jednak do historii:
Gdzieś w odległych latach trzydziestych, gdy ten konkretny salon nie cieszył się jeszcze szczególną sławą właścicielka wydawała za mąż swoją córkę. Piękną, młodą dziewczynę, która miała poślubić swojego ukochanego.
Wszystko pewnie zakończyłoby się słynnym „I żyli długo i szczęśliwie” gdyby nie nagła śmierć panny młodej. Według niektórych źródeł przyczyną jej śmierci było ukąszenie przez czarną wdowę.
Niedługo po tym jak dziewczyna zmarła, dokładnie 25 marca 1930 roku, na wystawie sklepu pojawił się nowy manekin. Manekin „jak żywy” i bardzo podobny do córki właścicielki.
Bardzo szybko rozprzestrzeniła się plotka, że są to zabalsamowane zwłoki nieszczęsnej dziewczyny. Czy jest tak naprawdę?
Właścicielka sklepu nigdy specjalnie nie walczyła z tą plotką, manekin nigdy nie został nikomu udostępniony do zbadania, by można było potwierdzić ją czy obalić. Różne artykuły podają sprzeczne informacje co do tego, ile osób ma do manekina dostęp: niektóre podają, że przebieranie go jest obowiązkiem przypadkowych pracowników, którzy mają pecha, inne twierdzą, że jest mały, niezmienny od lat zespół przebieraczy i nikomu innemu nie wolno dotykać La Pascuality.
Zwolennicy teorii o zwłokach przywołują zdjęcia jej dłoni i zmarszczek wokół oczu twierdząc, że tego nie da się podrobić.
Przeciwnicy upierają się, że nawet najlepsze balsamowanie nie jest w stanie utrzymać zwłok w stanie nadającym się na wystawę przez 80 lat.
Niektórzy mówią, że nikt nie trzyma na wystawie jednego manekina przez 80 lat. Ja bym dodała: no chyba, że to się opłaca.
W komentarzach na jednej ze stron znalazłam niedziałający już link, który podobno prowadził do wyznania właścicielki, że słynny manekin jest w rzeczywistości wyjątkowo dobrą figurą woskową. Czyli sprawa rozwiązana?
Bez względu na to, czy naprawdę są to zabalsamowane zwłoki, wielu ludzi w to wierzy. I w tym momencie robi się naprawdę ciekawie.
Z jakichś, zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów, wiele młodych kobiet uznało historię naszej bohaterki za bardzo romantyczną. Pewnie dlatego, że po ślubie nie musiała zmywać naczyń i prać skarpet. W każdym razie z całego Meksyku do Chihuahua zjeżdżają się dziewczyny szukać błogosławieństwa swoich związków u naszego manekina. Modlą się do niej, palą świeczki pod wystawą sklepową, niektóre podobno doświadczają cudów.
Mało? Suknie zdjęte z manekina są uważane za przynoszące szczęście i są wyjątkowo chętnie kupowane przez przyszłe panny młode.
Wiem, że odbiór i znaczenie śmierci w kulturze Południowej Ameryki znacznie różni się od naszego europejskiego postrzegania, ale mimo wszystko robi to na mnie upiorne wrażenie. Ja bym nawet nie weszła do sklepu z trupem na wystawie, a co dopiero zakładać ubrania z niego zdjęte. Dla mnie ta historia jest fascynująca właśnie ze względu na różnice kulturowe, które pokazuje.