Dzisiaj waga pokazała 64,9 kg, więc cel został osiągnięty. Zrzuciłam pełne 30 kg. Jestem z siebie dumna, oczywiście. Mimo wszystko zamiast skakać z radości zastanawiam się: co dalej. Co dla mnie oznacza koniec diety?
Zacznijmy od tego, że odchudzanie było dla mnie swego rodzaju podróżą. Długa podróżą. Zaczęłam dietę w połowie września zeszłego roku. Ćwiczyć zaczęłam w połowie października. Od zerowej kondycji doszłam do bardzo przyzwoitego poziomu i jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego niż przestanie być na diecie. P prostu trzeba więcej jeść, co przecież nie powinno być problemem. Błąd. Brak zbilansowania diety po diecie odchudzającej prowadzi do efektu jo-jo. Po tych wszystkich miesiącach ja doskonale wiem jak 1500 kcal/dzień wygląda na talerzu. A jeszcze lepiej wiem jak wygląda śniadanie 300 kcal. Jak wygląda drugie śniadanie 200 kcal. Obiad w okolicach 500 kcal. Potem podwieczorek koło 150 kcal, a na koniec kolacja w okolicach 300 kcal. I to wszystko, to są bardzo satysfakcjonujące porcje.
A teraz muszę gdzieś wcisnąć dodatkowe 500 kcal. 500 kcal to mnóstwo warzyw i owoców, to półtora woreczka kaszy, trzy szklanki mleka, a równocześnie to zaledwie jedna tabliczka gorzkiej czekolady. I to niecała. Jeśli powiem sobie: „2000 kcal to dużo, jedz co chcesz” i rzeczywiście zacznę jeść produkty o wysokiej gęstości kalorycznej, to łatwo mogę znów utyć. Tak więc teraz czeka mnie nauka jak wygląda 2000 kcal. Ile w tym się mieści zdrowego jedzenia. Czy lody na podwieczorek są rozsądnym pomysłem? Z czego muszę zrezygnować, by zmieścić się w dziennym zapotrzebowaniu z kebabem?
Jest kilka rzeczy, których wiem, że nie zmienię. Dzięki odchudzaniu nauczyłam się lubić aktywność fizyczną. Kolejne osiągnięcia, każde kilka pompek więcej daje mi ogromną satysfakcję, więc nie chcę zrezygnować z ćwiczeń. Chcę rozwijać dalej swoją siłę i sprawność. Może nawet zapiszę się na jakiś aerobik? Chciałabym zwiększyć swoją wytrzymałość i wydolność oddechową. A może po prostu będę biegać? Może jeszcze te 5 km przed urodzinami jest osiągalne? Na pewno też nie chcę zmieniać drastycznie moich przyzwyczajeń żywieniowych. W tej chwili jem zdrowo, pełnowartościowo i naprawdę smacznie i nie bywam głodna. Z czasem przestałam też tęsknić za fastfoodami i słodyczami. Co nie znaczy, że w mojej diecie nie było miejsca na gałkę lodów od czasu do czasu.
Kilka miesięcy temu planowałam, że tego pięknego dnia, gdy uda mi się osiągnąć cel, zjem cokolwiek, na co będę miała ochotę. A dziś nie mam żadnych specjalnych zachcianek. Wręcz zdecydowanie nie mam ochoty dzisiaj na żadne kebaby czy inne pizze. Na słodycze? Też nie za bardzo. Jedynie chyba szampan i truskawki brzmią kusząco, chociaż nie są wielką ekstrawagancją kaloryczną. Ale kto powiedział, że świętowanie musi się wiązać z objadaniem się?
Tekst pisałam rano, publikuję wieczorem, więc mogę się już z awangardy spożywczej rozliczyć. Czy pół słoika ogórków małosolnych liczy się jako odświętne jedzenie? Nie wiem, wiem że były pyszne! A teraz przyszła pora na szampana i truskawki.