Tak jak w tytule: do mojego szefa mówię tato. To znaczy w tej chwili widujemy się na gruncie czysto prywatnym, bo jestem na urlopie macierzyńskim, ale tak na ogół to pracujemy razem. Razem z nami pracuje również jeszcze mój mąż. Mąż w pracy nie przeszkadza mi ani trochę: mamy różne stanowiska, widujemy się głównie podczas przerwy śniadaniowej. Praca u taty to za to temat rzeka.
„Pracujesz u taty? E, to przecież nie musisz siedzieć osiem godzin.”
Właśnie, wielu ludzi uważa, że praca w rodzinnym biznesie to żadna praca, że nie mam obowiązków, że nie muszę przychodzić punktualnie, ba nie muszę wcale przychodzić, bo i tak mnie tata nie wyrzuci. Podejrzewam, że mnie by nie wyrzucił, ale nie będę testować. Mój tata jest jedną z najciężej pracujących osób jakie znam, czułabym się źle pasożytując na tym, co osiągnął. Firma wciąż jest mała, wciąż się rozwija, wciąż jest dużo do zrobienia. Więc pracuję, najlepiej jak umiem, sumiennie, z zaangażowaniem.
Oczywiście, że tato czasem idzie mi na rękę, ale ja też mu wyświadczam pewne przysługi. Normalne, wzajemne uprzejmości, a nie układ pasożytniczy. Owszem, dostałam tę pracę po znajomości, nie będę udawać, że nie. Nie mam doświadczenia, nie mam wykształcenia. Zdaniem taty mam predyspozycje. I szybko się uczę. I chcę się uczyć. I w sumie trochę wiem, trochę umiem.
A co, jak zawalę? A jak zawalę to jestem na siebie wściekła. To mam wyrzuty sumienia i traktuję sprawę bardzo ambicjonalnie. Nikt na mnie nie krzyczy, nikt nie grozi mi zwolnieniem, ale uwierzcie mi, że ja sama dla siebie jestem najsurowszym sędzią. Złośliwym, drobiazgowym i wypominającym długo, długo drobiazgi. Tym bardziej, że tato zaufał mi zatrudniając mnie, a ja chcę udowodnić, że na to zaufanie zasłużyłam.
Jak wspólna praca wpływa na moje stosunki rodzinne? Dobrze. Dużo rozmawiamy, często dyskutujemy z tatem. Czasem się nie zgadzamy, ale wciąż: nie kłócimy się, a dyskutujemy. W naszej relacji służbowej jest dużo wzajemnego szacunku i zrozumienia. W końcu jest to mój tatuś, tak?
Poza tym, dla mnie pracę u taty doskonale opisuje powiedzenie: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. A ja mam nadzieję wyspać się komfortowo i wierzę, że praca włożona dzisiaj, kiedyś zaprocentuje.
Tak więc pracuję u taty. Pracuję naprawdę, choć wielu w to powątpiewa. Moje prawa i obowiązki niewiele różnią się od tych, które mają moi rówieśnicy pracujący w biurze, tyle że ja nie przeszłam rekrutacji, a oni przy niedzielnym stole nie omawiają ostatnich zleceń. Mimo że każdy mój awans i każdy mój sukces będzie można zdeprecjonować złośliwym komentarzem, o tym, że jestem córką kogo trzeba, to chyba nie przeszkadza mi to tak bardzo. Znam wartość swojej pracy. Znam swoją wartość. I lubię być córeczką mojego tatusia.
(Ale nie zrobię sobie z nim selfie. Nawet, jak wygra pierwszą turę wyborów prezydenckich.)