Najlepiej by było, żeby wszystko działo się szybko, by marzenia spełniały się tu, teraz, natychmiast, a zamiast tego wszystko się przeciąga, odwleka, nic nie idzie zgodnie z planem.
Pięć lat temu byłam przekonana, że jakiś własny kąt to kwestia może, może dwóch. Piąty rok mieszkamy na wynajmowanym, w ciągłym poczuciu tymczasowości.
Moja druga książka miała być skończona rok temu, potem przed końcem 2016, ale dalej jestem w lesie.
Nauka francuskiego i rosyjskiego z Duolingo też nie idzie mi tak szybko, jak zakładałam. Na liczniku 143 dni, a ja nawet nie jestem nawet w połowie materiału, chociaż wydawało mi się, że uda mi się przebrnąć przez to w trzy miesiące.
Dobrze, że chociaż udało mi się schudnąć i utrzymać wagę, chociaż i to nie było taki szast-prast, bo przecież na diecie byłam 9 miesięcy.
Czasem ten brak postępów mnie przytłacza i zniechęca, bo wydaje mi się, że cała moja praca idzie na marne. „Wszystko psu w dupę” – chciałoby się powiedzieć.
Ale to nieprawda, żmudna, ale wytrwała i regularna praca daje efekty.
Nie zmienia to tego, że dalej nie mam domu ani mieszkania, ale mam działkę budowlaną i trochę oszczędności. Perspektywa czegoś własnego jest coraz bliższa i coraz bardziej realna. Moja działka chociaż tak na ogół oporna i niewdzięczna (bardzo marna ziemia, czysty piasek), powoli odpłaca się za wkładaną w nią pracę: trawa zaczyna rosnąć, moje zioła w tym roku rosną jak szalone. Nawet rabarbar, który spisałam na straty, odżył i i wypuścił kilka sporych liści.
Druga książka, pod tytułem roboczym „Encyklopedia buraków” tak naprawdę rośnie, rozwija się i ewoluuje. Byłaby skończona, gdybym nie zmieniła koncepcji na bardzo zaawansowanym etapie pisania. Poświęcam jej więcej czasu niż planowałam, ale to dobrze. Dzięki temu bohaterowie zyskują na charakterze, całość nabiera koloru i rumieńców. Już teraz ma 54,5 tys. słów, gdy cały „Chichot chochlika” to niespełna 37 tys.
Duolingo pochłania dużo mojej energii, nawet jeśli jest to tylko 20-30 minut dziennie. Wytrwałam, uczę się 6 dni w tygodniu i robię postępy. Cyrylicę czytam dość szybko i odruchowo, widzę słowa, a nie ciąg krzaczków, które muszę powoli rozszyfrowywać. Z francuskim też mi dobrze idzie. W sumie, w te 6 miesięcy nauczyłam się tyle samo, co przez 3 lata francuskiego w liceum i 4 semestry na studiach. I ta wiedza jest dobrze przyswojona, tysiące powtórek sprawiają, że nic nie ucieka, wszystko jest na swoim miejscu.
Wagę trzymam, ćwiczę regularnie, jeżdżę na rowerze, na rolkach regularnie robię 14 km. Pod tym względem moje życie zmieniło się ogromnie. Na lepsze. I tu nie może być żadnych ale czy pretensji do siebie, że jest nie tak, jak powinno być.
Na koniec słowo o tym blogu. Zupełnie nie mam ostatnio czasu, moje życie pędzi jak szalone z tymi wszystkimi moimi zobowiązaniami, planami i ambicjami do zrealizowania. A oprócz tego mam przecież jeszcze pracę na pełen etat i dwóch synów!
3 thoughts on “Trochę o cierpliwości”
Super
(14 czerwca 2017 - 14:46)Cierpliwości to Ty nas ciągle uczysz;) Ja właśnie miałam dziś wysyłać maila z pytaniem czy żyjesz, bo nie ma nowych notek i nie mam co czytać w pracy!
Martynka
(5 lipca 2017 - 23:16)Nie potrafię przekonać się do Duolingo – trochę mnie drażni, delikatnie wkurza i jakoś tak.. ble. Sama nie wiem dlaczego. Za to mam masę aplikacji na telefon, z których lubię uczyć się słówek. Od września wracam pełną parą do nauki norweskiego (mój obecny stopień można zmierzyć poprzez ilość słówek, które znam – nie jest ani super ani ekstra, bo jest ich około 100-120) i mam w planach sporo podziałać w tym kierunku! Ze mną jest tak, że gdy już mam plan, to w 99% go zrealizuję. 🙂
Pozdrawiam serdecznie, M.
Anna
(21 lipca 2017 - 20:53)Niesamowite, jak to robisz że jesteś w stanie to wszystko pogodzić. Tyle planów i obowiązków, aż w głowie się nie mieści 🙂
Pozdrawiam