Ostatnio skomentowałam pewien artykuł, a w moim komentarzu napisałam, nie rozumiem czemu ludzie czasem tak bardzo nienawidzą starej wersji siebie. O nienawidzeniu siebie napiszę innym razem, bo mam na ten temat trochę przemyśleń, chodzi mi o to, że ktoś odpowiedział, że to uczucia, tutaj nie ma nic do rozumienia.
Czy uczucia naprawdę rządzą się jakimś niezrozumiałym mechanizmem kompletnie odłączonym od logiki i rzeczywistości? Nie, uważam, że wszystkie uczucia mają silną podstawę w życiu. Jeśli nie w tym, co dzieje się dzisiaj, to może w naszej przeszłości. Warto próbować zrozumieć swoje uczucia. Warto próbować nad nimi zapanować.
Potwornie boję się styropianu. Taki otynkowany mi nie przeszkadza, ale taki leżący w stertach przy ocieplanym bloku już tak. Taki w pudełku, zabezpieczający pakunek też. Pisząc to mam gęsią skórkę. Gdy jestem zmuszona wypakować coś obłożonego styropianem miewam odruch wymiotny. Rozumiecie, jestem dorosłą kobietą, która boi się styropianu. Poziom absurdu przytłacza mnie samą. Przez długie lata akceptowałam to jako fakt, nie zastanawiając się skąd to się wzięło. Boję się styropianu. Koniec, kropka. Jakiś rok temu, po tym jak się popłakałam w pracy przy styczności ze styropianem, zaczęłam się zastanawiać: czemu? I pojawiło się jakieś mgliste wspomnienie dzieci, które dokuczały mi bawiąc się właśnie styropianem. Musiało to być jakieś 20 lat temu, a ja dalej nienawidzę styropianu. Przywołanie tego wspomnienia nie sprawiło, że nagle udało mi się przezwyciężyć moją małą fobię, ale pozwoliło mi coś zrozumieć. A gdy zrozumiałam, to przestałam się aż tak wstydzić tego mojego dziwactwa.
Łatwiej sobie poradzić z wieloma emocjami, gdy wiemy co dokładnie czujemy i dlaczego. Łatwiej oswoić i przezwyciężyć lęk, łatwiej pogodzić się z przeszłością. Nazwanie uczuć też pomaga. Wielu ludzi broni bezguścia zasłaniając się wytartym „o gustach się nie dyskutuje”, nie róbmy tego z uczuciami. Uczucia nie powinny być tabu i nie powinny też być postrzegane jako coś oderwanego od rzeczywistości, bo źródłem uczuć jest życie.
Troszkę na powiązany temat pozwolę sobie wtrącić, bo chodzi to za mną ostatnio. Wiele kobiet usprawiedliwia swój paskudny charakter uczuciami i hormonami. Ja wiem, hormony buzują, niektóre kobiety dość ciężko przechodzą PMS, ale czas przed miesiączką czy w trakcie to nie powód by dać sobie zielone światło do bycia suką. Oczywiście, nie zawsze się da nad sobą zapanować, czasem zdarzy się wybuch, ale jak widzę jakie piekło niektóre kobiety serwują swoim najbliższym, bo mają okres/są w ciąży/przechodzą menopauzę i nie czują się w obowiązku nawet przeprosić, bo to nie one, to hormony, to aż mi się nóż w kieszeni otwiera. Nad hormonami nie mamy wielkiej władzy, ale nad sobą – jak najbardziej. Czasem może być trudno się opanować, ale to nie powód, by nawet nie próbować.