W naszym społeczeństwie panuje głęboko zakorzenione przekonanie, że miłość i atrakcyjność nie tylko nie muszą, ale nie powinny iść w parze. Na etapie randkowania akceptowalne jest poszukiwanie partnera atrakcyjnego, ale po ślubie? Po ślubie można założyć dres i wyhodować brzuch, a druga osoba nie ma prawa narzekać. W końcu nas kocha, prawda?
W życiu różnie bywa. Zdarzają się choroby, zdarzają się wypadki, a czasem zdarza się po prostu przytyć. A w końcu, większość z nas ślubuje sobie przed ołtarzem być razem „w zdrowiu i chorobie” oraz „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Oczywiście łączy się to z byciem razem również w każdym stroju i w każdym rozmiarze. I dobrze, absolutnie nie uważam, że zmiana naszego wyglądu usprawiedliwia rozwód.
Mój mąż mnie kocha taką, jaką jestem. Kochał mnie i mówił mi, że jestem piękna, jak byłam gruba. I mówił to szczerze. Był ze mną na porodówce, gdzie też nie wyglądałam najlepiej. Widział mnie chorą, widział mnie zmęczoną, o braku makijażu nie wspominając. I co? I w sumie to nic, bo to, co nas łączy wychodzi daleko poza kwestie tego, jak wyglądamy.
Wiecie, dlaczego w ogóle zaczęłam się odchudzać? Dlatego, że uważałam, że mój mąż, jako młody, atrakcyjny mężczyzna zasługuje na to, by mieć szczupłą i atrakcyjną żonę. I podkreślam raz jeszcze: zdecydowanie kochał mnie tak samo mocno, gdy ważyłam więcej. Nigdy nie mówił mi, że powinnam schudnąć, nigdy w żaden sposób nie próbował tego na mnie wymusić. Wiedziałam jednak, że na ogół podobają mu się szczupłe kobiety. Czemu więc nie miałam podjąć tego wysiłku i nie spróbować być trochę ładniejszą dla niego? Kocham go, więc chcę, by miał wszystko to, co najlepsze. A dobra żona, to ważny element inwentarza.
Uważam, że związek powinien nas motywować do rozwoju. Do starania się, by dla tej drugiej osoby być najlepszą wersją samego siebie. Jak brakuje motywacji, by starać się dla tej drugiej osoby, to chyba tylko dlatego, że brakuje również miłości. A wygląd fizyczny i atrakcyjność są bardzo ważne, nie tylko na początku związku. Wiadomo, czas płynie, pewnych zmian się nie cofnie. Po dwóch ciążach i tylu zbędnych kilogramach nigdy nie będę miała ciała dwudziestolatki. I to mój mąż musi zaakceptować. Akceptowałby mnie też gdybym nie schudła, gdybym na urlopie macierzyńskim całe dnie spędzała w piżamie i tak dalej. Tylko, że ja uważam, że moim zadaniem jest zminimalizować ilość moich cech, na które z cierpliwością i łaskawością mój mąż musi przymknąć oko.
Zawarcia małżeństwa (czy wejścia w związek) nie powinno się traktować jako osiągnięcia celu, ale jako rozpoczęcie długiej podróży. Podróży, w której nieustannie należy się doskonalić i nieustannie nad relacją pracować. Nie da się wszystkiego osiągnąć naraz. Małżeństwo zawieramy jednak na całe życie, więc czasu jest dużo, by powoli, krok po kroku zmierzać ku dobremu.
Gdy wspominam sobie jak było na początku naszego małżeństwa, to cóż… Byłam fatalną gospodynią, ginęliśmy w bałaganie, a ja lubiłam chodzić na co dzień w dresie. I spać do południa. Dzisiaj dresów już nie ma, tylko w szczególnych sytuacjach je wyciągam. Ni pamiętam również, kiedy wstałam później niż o dziewiątej rano, a zazwyczaj dzieci zrywają mnie z łóżka koło siódmej. Nasze mieszkanie z roku na rok jest coraz czystsze. Teraz, gdy jestem na macierzyńskim, staram się męża codziennie powitać po pracy ciepłym obiadem i największym porządkiem jaki uda mi się osiągnąć i oczywiście pocałunkiem. A oprócz obiadu i porządku mam przecież na głowie dwoje dzieci i godzinę ćwiczeń co drugi dzień. I piszę. I jakoś na wszystko znajduję czas, choć kilka lat temu powiedziałabym, że pogodzenie tylu zajęć jest niemożliwe.
Wracając jednak do tematu wyglądu. Wygląd jest w związku ważny, ale też prawdą jest, że piękno jest w oczach patrzącego. Nie ma więc powodu przejmować się nadmiernie tym, na co wpływu nie mamy. Dla mądrego i kochającego partnera blizny, rozstępy czy jakiekolwiek inne niedoskonałości nie powinny być problemem. A tam, gdzie mamy wpływ, to doskonalmy się, bo nasi panowie są tego warci. Jeśli uważasz, że jest inaczej, że dla twojego chłopaka nie warto się starać, to pewnie masz rację, ale wtedy pewnie również prawdą jest, że wasz związek nie ma żadnej przyszłości.