Pamiętam jak dawno temu trafiłam na ogłoszenie o poszukiwaniu dawcy szpiku dla pracownicy sklepu, w którym to ogłoszenie wisiało. Pamiętam również hasełko, że zajmuje to tylko kilka minut i ani trochę nie boli. Szczerze mówiąc niewiele wtedy wiedziałam o dawstwie szpiku, ale treść ogłoszenia wydała mi się trochę nieodpowiedzialna, bo przecież chociaż rejestracja nie boli, to co potem? Nie wierzyłam w bezbolesność i szybkość pobrania szpiku. A rejestrować się tylko po to, by potem się wycofać? To nie dla mnie.
Z ciekawości poszukałam informacji, trafiłam na opis pobrania z talerza kości biodrowej. Nie brzmiało szybko, łatwo i przyjemnie. Informacje przyswoiłam, o sprawie zapomniałam.
Wiele różnych okoliczności sprawiło, że temat zostania dawcą wracał do mnie co jakiś czas jak bumerang. Wracał i nie dawał spokoju. W końcu, postanowiłam zarejestrować się jako potencjalny dawca. Kiedyś. Przy najbliższej okazji. A okazji nigdy nie było.
Odkładanie rzeczy na bliżej nieokreśloną przyszłość jest moją dużą wadą. Kiedyś skoczę na bungee, kiedyś zrobię porządek na dnie szafy, kiedyś przeczytam wszystkie lektury, których nie przeczytałam w liceum (no, może oprócz książek Żeromskiego).
Stwierdziłam, że koniec z tym. Znalazłam stronę DKMS, przeczytałam ją calutką, wypełniłam formularz, a gdy przyszedł pakiet do pobrania próbek to pobrałam je i całość odesłałam. Przy okazji okazało się, że to oddanie szpiku nie jest tak straszne i bolesne jak mi się wcześniej wydawało.
Czy zostanę dawcą? Szanse nie są wysokie. Jakieś 5-10%. Mało, ale może akurat uda mi się komuś pomóc.