Uwaga, będzie mocno subiektywnie!
Nad tym, jak było naprawdę z moim zdrowiem i samopoczuciem zaczęłam się zastanawiać niedawno pod wpływem pewnego wydarzenia. Byłam na szkoleniu, jeden z wykładów prowadziła dziewczyna tak bardzo podobna do grubej mnie. Mniej więcej w moim wieku, mniej więcej mojego wzrostu i wagi sprzed odchudzania, o bardzo zbliżonej figurze i typie urody. Mówiła ciekawe rzeczy, była dobrze przygotowana, ale moją uwagę zwrócił jej ciężki oddech. Dostała zadyszki od samego mówienia! Nie wielkiej zadyszki, nie takiej jak po biegu, ale oddychała zdecydowanie ciężej niż powinna. Zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie, bo już zdążyłam zapomnieć jak ciężko oddychało mi się z dodatkowym balastem. Jak od czasu do czasu ktoś przez telefon pytał czemu jestem taka zdyszana. Mimo wszystko ja cały czas oszukiwałam sama siebie, że wcale nie jest z moim oddechem źle. Teraz też często słyszę przez telefon: a co ty taka zdyszana? Z tą różnicą, że zdarza się to jak ktoś zadzwoni gdy ćwiczę.
Moje serce też odwalało kawał koszmarnej roboty, szczególnie w ciąży. W ciąży miewałam tętno spoczynkowe sięgające 140 uderzeń/minutę. A 100-110 to była norma. W tej chwili moje normalne tętno to ok. 60 uderzeń/minutę. Połowę mniej. I ciśnienie też mam lepsze. Jestem przekonana, że mojemu sercu z tym zdecydowanie lepiej.
Poza tym może nie kwestia ściśle pojętego zdrowia, ale przede wszystkim komfortu. Ocierające się w upale uda. Kto nie przeżył, ten nie zrozumie tego dramatu. Tutaj też miałam wytłumaczenie, że moje uda przecież zawsze ocierały się o siebie. Że to nic nadzwyczajnego i nic związanego z moją wagą. A po spacerze w upalny dzień moje uda prawie krwawiły. W efekcie w ogóle nie chciało mi się ruszać w lecie z domu. A ja tak bardzo kocham słońce! Schudłam, nadeszły upały. Trochę się obawiałam powtórki z rozrywki z udami, ale wiecie co? Nic mi nie jest. Moje uda rzeczywiście wciąż delikatnie ocierają się o siebie w trakcie chodzenia, ale nie jest to powodem dużego dyskomfortu. Może kilkunastokilometrowy spacer by mi dopiekł, ale nie zwykłe wyjście z chłopakami czy przejście się do sklepu. To już nie jest problemem.
Teraz rzeczy niemierzalne, czyli moja energia i dobre samopoczucie. Gdyby mnie ktoś za grubych czasów zapytał jak mi się żyje, to powiedziałabym, że dobrze, że waga nie wpływa na mnie w znaczący sposób. Z perspektywy czasu widzę jak bardzo byłam ociężała i jak bardzo unikałam poruszania się ponadto, co musiałam. Oczywiście, chodziłam czasem na długie spacery, czasem nawet na bardzo długie. Bawiłam się z dziećmi, sprzątałam, gotowałam, chodziłam na zakupy, nawet raz wysprzątałam mieszkanie tak, że mogła mnie odwiedzać Małgosia Rozenek w białej rękawiczce. To nie było tak, że leżałam na kanapie i jęczałam, że mi ciężko. Nie, prowadziłam całkiem normalne życie. Niemniej jednak widzę, że nie miałam tyle energii co teraz, że było to normalne życie, ale normalne dla kanapowca. A poza tym tu kręgosłup strzykał, tam nogi puchły… Wcale nie było tak fajnie.
Kolejną rzeczą jaka się okazała po zrzuceniu wagi to to, że wysokie buty są jednak wygodne. Od kiedy skończyłam mniej więcej 17 lat do utycia non stop chodziłam w butach na obcasie. Bywało, że miałam naście par wysokich i dwie płaskie. Glany i jedne adidasy. Utyłam i obcasy zrobiły się niewygodne. W mojej szafie pojawiły się baletki, mokasyny, trampki, a ja tłumaczyłam to sobie słabym kręgosłupem. Coraz słabszym na starość – dokładniej. A teraz nawet nie wiem kiedy wróciłam do koturnów i obcasów. Na wiosnę przekonana o niewygodzie wysokich butów kupiłam baleriny, ale zakładam je tylko od czasu do czasu.
Życie jest lepsze bez zbędnych kilogramów. Póki się ich nie pozbyłam, to nie spodziewałam się, że zmiany będą tak duże, więc jeśli się zastanawiasz czy warto, to ja mówię: warto.